Lisa Gutowska
Dama się nie certoli 31
Grzecznemu biada
Wiele lat temu wyszedł w „Książce i Wiedzy” mój tomik felietonów o tej damie, co się nie certoliła, potem jego drugie wydanie oraz ‘Sekretarka z klasą’ i ‘Kobieta z klasą’. Wszystkie o tym jak trzeba się zachowywać w różnych sytuacjach. Napisałam na ten temat dziesiątki artykułów i doradzałam w telewizjach śniadaniowych. A ciągle natykam się na sytuacje, które mnie dziwią, drażnią, złoszczą. Dobrze wiem, że nie wszyscy ludzie, którzy mają za nic innych i zachowują się delikatnie mówić – niewłaściwie, nie znają zasad savoir vivre. Ale i oni, jeśli rozpoznają się w podsuniętym lusterku, może zachcą zmienić swój sposób działania.
Inni być może nigdy nie zastanowili się nad tym co czynią. Daję im szansę.
Lisa Gutowska
Dotąd uważałam za właściwą zasadę, żeby zło dobrem zwyciężać. Czyli – ktoś jest niegrzeczny, zachowuje się niewłaściwie, a ja udaję, że tego nie zauważam sama zachowując się podwójnie grzecznie. Miało to mieć następujące oddziaływanie wychowawcze – widzisz ciołku, prawdziwa dama nie daje się sprowokować, nie zniża do pyskówki, nie odpowiada niegrzecznością na niegrzeczność. Dama świeci przykładem, a tobie ciołku, wstyd z tego ma być.
Czy działało? Różnie. Czasem nie od razu i na pewno bardziej było skuteczne w środowiskach mających jakie takie ambicje kulturalne. Ja jednak miałam poczucie, że postępuję właściwie.
Metoda tę można porównać do rozpostarcia parasolki, gdy pada. Ale, gdy naprawdę lunie i to z wichrem, nic po parasolce. Nawet mojej godności osobistej nie ochroni. I wydaje mi się, że właśnie trwa ulewa, więc albo się przyłączę i też zacznę chlustać, albo poszukam innych środków zaradczych.
Damą jestem i nie pójdę się boksować w rynsztoku bez względu na ewentualne profity. Ale też – grzecznym być, to nie znaczy dać się zadziobać. Więc trzeba się bronić.
Pierwsze zasada – z małego draństewka wyrasta wielkie świństwo, jeśli nie zostanie przycięte. Dotyczy to zarówno wychowania dzieci, jak i stosunków między dorosłymi. Polska moda na dzieciństwo być bez nakazów i zakazów sprawia, że nie znające hamulców istoty rosną na dzikusów. Wiara, że nagle samoczynnie, w jakimś – jakim? – wieku zmienią się w aniołki, jest złudna. Co widać dookoła. Na świecie dzieci kulturalnych rodziców są od małego przyuczane do życia społecznego i traktują to normalnie – trzeba się uśmiechać, a nie gryźć. Porównanie nie wypada na naszą korzyść. Dorośli muszą się uczyć, męczyć, trudzić, żeby zachowywać się po prostu grzecznie. Dlatego z taką ulgą zrzucają z siebie przy lada okazji dobre maniery krzycząc – to nie Wersal i wyłazi z nich prawdziwa, latami utrwalona naturka. Brrr.
Na dorosłych ta zasada działa następująco. Nie ma ulgi, kredytu zaufania. Kto pierwszy raz zachowa się niewłaściwie musi od razu spotkać się z odporem. Poznaję kogoś, kto już na pierwszym spotkaniu mówi wyłącznie o sobie. Mogłabym machnąć płetwą i uznać – a, niech się pochwali, następnym razem będzie lepiej. Nie będzie. Przeciwnie, ten ktoś uznał, że było cudnie. Wszystko inne następnym razem, to moja wina. Widocznie tylko udawałam taka miłą, a teraz się czepiam. Zresztą mnóstwo ludzi chyba nie wie, że mówieni wyłącznie o sobie czasie rozmowy telefonicznej, spotkania, randki, to niegrzeczność. Zgadzanie się na rolę podziwiacza, wysłuchiwacza, tak zalecaną pannom szukającym męża, albo sponsora, jest hodowaniem gada – od słowa gadać – i dotyczy obu płci. Jeśli grzecznie się na taką rolę zgadzam licząc, że druga strona się opamięta, to już wiem, że się nie opamięta, raczej wystąpi z pretensjami, gdy zechcę opowiedzieć cokolwiek o sobie. A to przecież każdy lubi. Sytuacje ekstremalne, którymi się zetknęłam wyglądały tak – pani tokowała przez telefon i nie mogłem jej przerwać, żeby powiedzieć – dym, chyba się coś pali. - Na szczęście była to tylko marchewka w garnku. Pan, któremu bardzo grzecznie, żeby go nie urazić, odmówiłam dalszego wysłuchiwania jego opowieści o bliższej i dalszej nieznanej mi rodzinie, bez ogródek wytknął mi, że go rozczarowałam. I miał rację. Powinnam uciec po kwadransie jego popisów, a nie męczyć się bardzo dłuuuuugo. Inna znów pani, której chciałam się pochwalić swoim właśnie wydanym opowiadaniem, nie dała mi nawet dokończyć zdania od razu wskakując w temat – ona też coś tam wydała 30 lat temu. I już mówiłyśmy wyłącznie o jej sukcesach. Łatwiej mi sprowadzić na ziemię mężczyznę, niż takie pseudodamy. Ich mi trochę żal. Ale jestem za równością płci, więc nie odpuszczać nikomu. Od razu mówić – to mi się nie podoba. Nie trzeba krzyczeć, nie trzeba być złośliwym. Tylko jasno przedstawić swoje stanowisko - stop, kochanie, wolę kiedy nie robisz rzeczy, które mi nie odpowiadają.
Ktoś odpowie – ale mnie odpowiadają. Ok. Wolno. Mogę z czystym sumieniem zrobić rachunek. Czy pan samozachwycony ma na tyle piękne oczy, że chcę się w nie wpatrywać mimo jego ewidentnego zainteresowania wyłącznie samym sobą, czy wolę poczekać – jak mawiała Joan Collins - na inny autobus? Czy chcę się przyjaźnić z kimś, kogo nie obchodzą moje sukcesy i klęski? Nie. Nie chcę, bo to nie jest przyjaźń.
Zasada druga. – Jest takie powiedzonko – Anglik nie wali nikogo w ryjek, po prostu nie zaprasza na kolację. – To bardzo mądre i rzadko u nas stosowane. Jak już ktoś bardzo, bardzo nam dokuczy, to wchodzimy z nim otwarty konflikt, ogłaszamy wojnę. A przedtem mimo wyraźniej niezgodności charakterów, spojrzenia na świat i stosunku do dobrych manier, spotykamy się z nim, słuchamy jego wywodów, zapraszamy na imieniny, chodzimy z nim ( nią) na kawę, na piwo, bo to przecież znajomy, a może nawet krewny. Stop. Ktoś nie umie się zachować, niech poczuje odstawienie. I to od razu. Tak, zaprosiłam wszystkich na szarlotkę z okazji końca lata, a Kiki nie, bo Kika po jednym kieliszku nalewki zaczepia wszystkich i robi się niemiła. Jej kłopot, nie mój. Prędzej ją to wyleczy ze złych skłonności niż moje prośby i tłumaczenia.
W najtrudniejszych przypadkach nie cofnę się, przed całkowitym wycofaniem się ze znajomości. Komuś będzie przykro. Pewnie tak. Dlaczego to mnie ma być przykro i wstyd latami, że mój znajomy (- ma) zachowuje się okropnie.
Dobrze by było, gdyby na ludzkiej łączce rosły tylko pachnące kwitki. Bywają i te mniej pachnące. I czasem trzeba po prostu zwiać, żeby nie być posądzonym o wspieranie i współudział.
Inni być może nigdy nie zastanowili się nad tym co czynią. Daję im szansę.
Lisa Gutowska
Dotąd uważałam za właściwą zasadę, żeby zło dobrem zwyciężać. Czyli – ktoś jest niegrzeczny, zachowuje się niewłaściwie, a ja udaję, że tego nie zauważam sama zachowując się podwójnie grzecznie. Miało to mieć następujące oddziaływanie wychowawcze – widzisz ciołku, prawdziwa dama nie daje się sprowokować, nie zniża do pyskówki, nie odpowiada niegrzecznością na niegrzeczność. Dama świeci przykładem, a tobie ciołku, wstyd z tego ma być.
Czy działało? Różnie. Czasem nie od razu i na pewno bardziej było skuteczne w środowiskach mających jakie takie ambicje kulturalne. Ja jednak miałam poczucie, że postępuję właściwie.
Metoda tę można porównać do rozpostarcia parasolki, gdy pada. Ale, gdy naprawdę lunie i to z wichrem, nic po parasolce. Nawet mojej godności osobistej nie ochroni. I wydaje mi się, że właśnie trwa ulewa, więc albo się przyłączę i też zacznę chlustać, albo poszukam innych środków zaradczych.
Damą jestem i nie pójdę się boksować w rynsztoku bez względu na ewentualne profity. Ale też – grzecznym być, to nie znaczy dać się zadziobać. Więc trzeba się bronić.
Pierwsze zasada – z małego draństewka wyrasta wielkie świństwo, jeśli nie zostanie przycięte. Dotyczy to zarówno wychowania dzieci, jak i stosunków między dorosłymi. Polska moda na dzieciństwo być bez nakazów i zakazów sprawia, że nie znające hamulców istoty rosną na dzikusów. Wiara, że nagle samoczynnie, w jakimś – jakim? – wieku zmienią się w aniołki, jest złudna. Co widać dookoła. Na świecie dzieci kulturalnych rodziców są od małego przyuczane do życia społecznego i traktują to normalnie – trzeba się uśmiechać, a nie gryźć. Porównanie nie wypada na naszą korzyść. Dorośli muszą się uczyć, męczyć, trudzić, żeby zachowywać się po prostu grzecznie. Dlatego z taką ulgą zrzucają z siebie przy lada okazji dobre maniery krzycząc – to nie Wersal i wyłazi z nich prawdziwa, latami utrwalona naturka. Brrr.
Na dorosłych ta zasada działa następująco. Nie ma ulgi, kredytu zaufania. Kto pierwszy raz zachowa się niewłaściwie musi od razu spotkać się z odporem. Poznaję kogoś, kto już na pierwszym spotkaniu mówi wyłącznie o sobie. Mogłabym machnąć płetwą i uznać – a, niech się pochwali, następnym razem będzie lepiej. Nie będzie. Przeciwnie, ten ktoś uznał, że było cudnie. Wszystko inne następnym razem, to moja wina. Widocznie tylko udawałam taka miłą, a teraz się czepiam. Zresztą mnóstwo ludzi chyba nie wie, że mówieni wyłącznie o sobie czasie rozmowy telefonicznej, spotkania, randki, to niegrzeczność. Zgadzanie się na rolę podziwiacza, wysłuchiwacza, tak zalecaną pannom szukającym męża, albo sponsora, jest hodowaniem gada – od słowa gadać – i dotyczy obu płci. Jeśli grzecznie się na taką rolę zgadzam licząc, że druga strona się opamięta, to już wiem, że się nie opamięta, raczej wystąpi z pretensjami, gdy zechcę opowiedzieć cokolwiek o sobie. A to przecież każdy lubi. Sytuacje ekstremalne, którymi się zetknęłam wyglądały tak – pani tokowała przez telefon i nie mogłem jej przerwać, żeby powiedzieć – dym, chyba się coś pali. - Na szczęście była to tylko marchewka w garnku. Pan, któremu bardzo grzecznie, żeby go nie urazić, odmówiłam dalszego wysłuchiwania jego opowieści o bliższej i dalszej nieznanej mi rodzinie, bez ogródek wytknął mi, że go rozczarowałam. I miał rację. Powinnam uciec po kwadransie jego popisów, a nie męczyć się bardzo dłuuuuugo. Inna znów pani, której chciałam się pochwalić swoim właśnie wydanym opowiadaniem, nie dała mi nawet dokończyć zdania od razu wskakując w temat – ona też coś tam wydała 30 lat temu. I już mówiłyśmy wyłącznie o jej sukcesach. Łatwiej mi sprowadzić na ziemię mężczyznę, niż takie pseudodamy. Ich mi trochę żal. Ale jestem za równością płci, więc nie odpuszczać nikomu. Od razu mówić – to mi się nie podoba. Nie trzeba krzyczeć, nie trzeba być złośliwym. Tylko jasno przedstawić swoje stanowisko - stop, kochanie, wolę kiedy nie robisz rzeczy, które mi nie odpowiadają.
Ktoś odpowie – ale mnie odpowiadają. Ok. Wolno. Mogę z czystym sumieniem zrobić rachunek. Czy pan samozachwycony ma na tyle piękne oczy, że chcę się w nie wpatrywać mimo jego ewidentnego zainteresowania wyłącznie samym sobą, czy wolę poczekać – jak mawiała Joan Collins - na inny autobus? Czy chcę się przyjaźnić z kimś, kogo nie obchodzą moje sukcesy i klęski? Nie. Nie chcę, bo to nie jest przyjaźń.
Zasada druga. – Jest takie powiedzonko – Anglik nie wali nikogo w ryjek, po prostu nie zaprasza na kolację. – To bardzo mądre i rzadko u nas stosowane. Jak już ktoś bardzo, bardzo nam dokuczy, to wchodzimy z nim otwarty konflikt, ogłaszamy wojnę. A przedtem mimo wyraźniej niezgodności charakterów, spojrzenia na świat i stosunku do dobrych manier, spotykamy się z nim, słuchamy jego wywodów, zapraszamy na imieniny, chodzimy z nim ( nią) na kawę, na piwo, bo to przecież znajomy, a może nawet krewny. Stop. Ktoś nie umie się zachować, niech poczuje odstawienie. I to od razu. Tak, zaprosiłam wszystkich na szarlotkę z okazji końca lata, a Kiki nie, bo Kika po jednym kieliszku nalewki zaczepia wszystkich i robi się niemiła. Jej kłopot, nie mój. Prędzej ją to wyleczy ze złych skłonności niż moje prośby i tłumaczenia.
W najtrudniejszych przypadkach nie cofnę się, przed całkowitym wycofaniem się ze znajomości. Komuś będzie przykro. Pewnie tak. Dlaczego to mnie ma być przykro i wstyd latami, że mój znajomy (- ma) zachowuje się okropnie.
Dobrze by było, gdyby na ludzkiej łączce rosły tylko pachnące kwitki. Bywają i te mniej pachnące. I czasem trzeba po prostu zwiać, żeby nie być posądzonym o wspieranie i współudział.
Dołącz do dyskusji - napisz komentarz
Artykuł nie posiada jeszcze żadnych komentarzy.
Dodaj pierwszy komentarz i bądź motorem nowej dyskusji. Zachęcamy do tego.