Lisa Gutowska
Dama się nie certoli 37
NIE OBIECUJ, MIŁA, NIE OBIECUJ
Wiele lat temu wyszedł w „Książce i Wiedzy” mój tomik felietonów o tej damie, co się nie certoliła, potem jego drugie wydanie oraz ‘Sekretarka z klasą’ i ‘Kobieta z klasą’. Wszystkie o tym jak trzeba się zachowywać w różnych sytuacjach. Napisałam na ten temat dziesiątki artykułów i doradzałam w telewizjach śniadaniowych. A ciągle natykam się na sytuacje, które mnie dziwią, drażnią, złoszczą. Dobrze wiem, że nie wszyscy ludzie, którzy mają za nic innych i zachowują się delikatnie mówić – niewłaściwie, nie znają zasad savoir vivre. Ale i oni, jeśli rozpoznają się w podsuniętym lusterku, może zachcą zmienić swój sposób działania.
Inni być może nigdy nie zastanowili się nad tym co czynią. Daję im szansę.
Lisa Gutowska
Kto nie zna takiej sytuacji? – W ferworze rozmowy, pod wpływem chwili obiecujemy upiec ciasto, napisać artykuł, pożyczyć ulubioną torebkę, zaprosić kogoś na herbatkę. Tak miło, tak lekko się obiecuje. Potem zapomina. A jeszcze potem przychodzi starszy moment realizacji obietnic. Nie mam czasu, wszystko mi się wali na głowę, a tu kumcia czeka na szarlotkę, bo przyjedzie jej kuzynka i coś musi jeść. Mała szansa, że akurat wybuchnie wulkan i wszystko zmiecie razem ze mną, kuzynką i tym piekielnym nieupieczonym ciastem. Noc ciemna, padam na nos, jutro zajęć bez liku, a ja kroję jabłka. Mąż skończył oglądać film i śmieje się ze mnie. Idzie spać, a mnie ze zdenerwowania jajko spada na podłogę, cukier puder wiruje śliczną chmurką i łzy kapią do miksera. Rano nie mam nawet siły być z siebie dumna. Zanoszę kumci szarlotkę. Ona dziękuję, ale chyba się nie spodziewała, że dotrzymam słowa, bo kupiła struclę. Wylatuję wreszcie wolna obiecując sobie na przyszłość ważyć słowa. A potem już na spokojnie zastanawiam się bez sensu, czy takie ciasto, upieczone ze złością nie zaszkodzi mojej znajomej i jej kuzynce. Przecież, to jakby jadły mój stres, moje łzy i moją głupotę.
Wyrwałam wolne popołudnie. Jak skowronek wybieram się na wyprzedaż do galerii handlowej. Ależ sobie pobiegam po sklepach. Może nawet coś upoluję.
Już stoję przed lustrem, już nakładam berecik. Stop. To przecież na dziś zaprosiłam sąsiadkę. Nikt bliski. Po prostu tak się zgadało na schodach. Zdejmuję berecik. Nakrywam do herbaty, wyciągam dyżurne ciasteczka i udaję, że opowieść o operacji biodra mojej gościówy jest pasjonująca. A potem ona zaprasza mnie i ja się wykręcam brakiem czasu, ale ona zadzwoni, bo właściwie nie ma znajomych i trochę się nudzi. Po co mi to było?
Do pana w kiosku uśmiecham się tak czule, że w końcu zaprasza mnie na kawę. I co teraz? Chciałam tylko być miła, on taki szary, nieładny. A teraz będzie mu przykro, bo ja się nim nie zakocham.
Za każdym razem chciałam dobrze. A wyszło niedobrze. Nie ma wyjścia – trzeba patrzeć dwa kroki naprzód, jaki będą konsekwencje naszych obietnic. A mogą być wyrażone nie tylko słownie. Jeśli jestem wobec kogoś bardzo miła i go komplementuję i patrzę z uśmiechem, to każdy, nawet najmniej atrakcyjny chłop pomyśli, że go podrywam. Ten przyzwyczajony do damskich umizgów, nie weźmie sobie mojego zachowania do serca. Przeciwnie, może się nawet przestraszyć namolnej wielbicielki. Ale ten nieoblegany przez panie, poczuje się dotknięty, oszukany, gdy na tę kawę nie pójdę. Ostrożnie. Nie chcemy nikogo zranić.
Sytuacja dotyczy nie tylko reakcji męsko-damskich. Jeśli kogoś zachęcam, ośmielam, a nie ma zamiaru zacieśniać, kontynuować znajomości, to mogę komuś sprawić przykrość. Mam obowiązek patrzeć trzeźwo, nie rzucać słów na wiatr, zwłaszcza wobec osób samotnych, szukających kontaktu. To przecież widać.
Niejedna pani myśli sobie – och, jestem taka miła dla wszystkich. - Można być miłą za bardzo. I trzeba myśleć o uczuciach bliźnich, nie tylko o swoim wizerunku. To jak z miłością, jak z oswojonym zwierzątkiem – nie można rozbudzać nadziei, a potem iść sobie.
Ale nasza codzienność, to po prostu brak asertywności. - Jasne, że pożyczę ci moje czerwone szpilki. – A potem – o, do licha, przecież to ona skarżyła się, że mąż ma grzybicę i nie chcę się leczyć. A grzybica skacze. I co teraz? Jak jej powiedzieć, że nie. Ona już ma sukienkę. A tyle razy obiecywałam sobie nikomu nie pożyczać ciuchów.
Oczywiście, że kupię ci tę narzutę. – Samochód się zepsuł, tłukę się autobusem z włochaczem wielkości niedźwiedzia polarnego. Po co mi to było?
Chcemy być dobre, uczynne i to przecież cnota. Ale wyłącznie wymieszana z rozsądkiem. Bez niego – pudło. Znielubiłam tę miłą mi dziewczynę, której w chwili szaleństwa obiecałam zrobić na drutach kamizelkę. Nie mam dobrej włóczki, nie mam czasu, zrobiłam ledwie parę rządków. A już usłyszałam od mojego miłego, że przypominam mu jego ukochaną babcię, gdy tak siedzę w fotelu pod lampa i dziergam. Chyba nie chciałabym mu się kojarzyć aż tak rodzinnie. I kto winien? Koleżanka, której zachciało się jakiejś głupiej kamizelki. Ja jestem wściekła. Nasza przyjaźń wisi na włosku. Co robić?
Zdobyć się na rzecz trudną. Wręcz na heroiczną odwagę i zadzwonić najszybciej jak można. Zanim koleżanka uszyje sobie sukienkę pasującą do naszych szpilek, pochwali się niestniejącą kamizelką, zamkną wszystkie cukiernie w mieście i nie będzie gdzie kupić ciasta dla gości. Czyli, zanim stanie się coś nieodwracalnego.
Zadzwonić i powiedzieć uczciwie – nie dam rady, pochwaliłam się głupio, ale naprawdę nigdy nie piekłam szarlotki. Dobra koleżanka zrozumie. Zrozumie, bo ona też nie raz się zagalopowała i wie co to znaczy. Można też uczciwie spytać – czy to co obiecałam jest niezbędne? Tak jak my obiecałyśmy coś na wyrost, druga strona mogła o coś na wyrost poprosić. Ot, był groszek do skubnięcia, to skubnęła. Ja się chwaliłam, że robię świetne ciasto, ona miała mieć gości i zareagowała - upiecz mi. A potem mogła zapomnieć, nie wziąć tego serio. Ja się męczę, a ona o tym nie wie. Zawsze, zawsze lepiej wyjaśnić.
Ale, gdy sytuacja jest podbramkowa i ktoś naprawdę czeka – trudno, słowo się rzekło. Nie ma co biadolić. Im bardziej dostaniemy w kość, tym nauczka będzie pamiętniejsza i nie wyrwiemy się z głupią obietnicą co najmniej rok. Nauka kosztuje.
Muszę kończyć. Obiecałam koleżance, która jest na stypendium w Szanghaju, że będę do niej co dzień pisać maile. Wiem, że czuje się samotna i bardzo na nie czeka. I nie zawiodę jej, ale jak wróci, to jej chyba łepek ukręcę, tyle czasu zabiera mi opisywanie tego, co tu się dzieje. Dom w ruinie, dzieci płaczą, a ja tłumaczę naszą rzeczywistość na chiński. Obiecałam.
Inni być może nigdy nie zastanowili się nad tym co czynią. Daję im szansę.
Lisa Gutowska
Kto nie zna takiej sytuacji? – W ferworze rozmowy, pod wpływem chwili obiecujemy upiec ciasto, napisać artykuł, pożyczyć ulubioną torebkę, zaprosić kogoś na herbatkę. Tak miło, tak lekko się obiecuje. Potem zapomina. A jeszcze potem przychodzi starszy moment realizacji obietnic. Nie mam czasu, wszystko mi się wali na głowę, a tu kumcia czeka na szarlotkę, bo przyjedzie jej kuzynka i coś musi jeść. Mała szansa, że akurat wybuchnie wulkan i wszystko zmiecie razem ze mną, kuzynką i tym piekielnym nieupieczonym ciastem. Noc ciemna, padam na nos, jutro zajęć bez liku, a ja kroję jabłka. Mąż skończył oglądać film i śmieje się ze mnie. Idzie spać, a mnie ze zdenerwowania jajko spada na podłogę, cukier puder wiruje śliczną chmurką i łzy kapią do miksera. Rano nie mam nawet siły być z siebie dumna. Zanoszę kumci szarlotkę. Ona dziękuję, ale chyba się nie spodziewała, że dotrzymam słowa, bo kupiła struclę. Wylatuję wreszcie wolna obiecując sobie na przyszłość ważyć słowa. A potem już na spokojnie zastanawiam się bez sensu, czy takie ciasto, upieczone ze złością nie zaszkodzi mojej znajomej i jej kuzynce. Przecież, to jakby jadły mój stres, moje łzy i moją głupotę.
Wyrwałam wolne popołudnie. Jak skowronek wybieram się na wyprzedaż do galerii handlowej. Ależ sobie pobiegam po sklepach. Może nawet coś upoluję.
Już stoję przed lustrem, już nakładam berecik. Stop. To przecież na dziś zaprosiłam sąsiadkę. Nikt bliski. Po prostu tak się zgadało na schodach. Zdejmuję berecik. Nakrywam do herbaty, wyciągam dyżurne ciasteczka i udaję, że opowieść o operacji biodra mojej gościówy jest pasjonująca. A potem ona zaprasza mnie i ja się wykręcam brakiem czasu, ale ona zadzwoni, bo właściwie nie ma znajomych i trochę się nudzi. Po co mi to było?
Do pana w kiosku uśmiecham się tak czule, że w końcu zaprasza mnie na kawę. I co teraz? Chciałam tylko być miła, on taki szary, nieładny. A teraz będzie mu przykro, bo ja się nim nie zakocham.
Za każdym razem chciałam dobrze. A wyszło niedobrze. Nie ma wyjścia – trzeba patrzeć dwa kroki naprzód, jaki będą konsekwencje naszych obietnic. A mogą być wyrażone nie tylko słownie. Jeśli jestem wobec kogoś bardzo miła i go komplementuję i patrzę z uśmiechem, to każdy, nawet najmniej atrakcyjny chłop pomyśli, że go podrywam. Ten przyzwyczajony do damskich umizgów, nie weźmie sobie mojego zachowania do serca. Przeciwnie, może się nawet przestraszyć namolnej wielbicielki. Ale ten nieoblegany przez panie, poczuje się dotknięty, oszukany, gdy na tę kawę nie pójdę. Ostrożnie. Nie chcemy nikogo zranić.
Sytuacja dotyczy nie tylko reakcji męsko-damskich. Jeśli kogoś zachęcam, ośmielam, a nie ma zamiaru zacieśniać, kontynuować znajomości, to mogę komuś sprawić przykrość. Mam obowiązek patrzeć trzeźwo, nie rzucać słów na wiatr, zwłaszcza wobec osób samotnych, szukających kontaktu. To przecież widać.
Niejedna pani myśli sobie – och, jestem taka miła dla wszystkich. - Można być miłą za bardzo. I trzeba myśleć o uczuciach bliźnich, nie tylko o swoim wizerunku. To jak z miłością, jak z oswojonym zwierzątkiem – nie można rozbudzać nadziei, a potem iść sobie.
Ale nasza codzienność, to po prostu brak asertywności. - Jasne, że pożyczę ci moje czerwone szpilki. – A potem – o, do licha, przecież to ona skarżyła się, że mąż ma grzybicę i nie chcę się leczyć. A grzybica skacze. I co teraz? Jak jej powiedzieć, że nie. Ona już ma sukienkę. A tyle razy obiecywałam sobie nikomu nie pożyczać ciuchów.
Oczywiście, że kupię ci tę narzutę. – Samochód się zepsuł, tłukę się autobusem z włochaczem wielkości niedźwiedzia polarnego. Po co mi to było?
Chcemy być dobre, uczynne i to przecież cnota. Ale wyłącznie wymieszana z rozsądkiem. Bez niego – pudło. Znielubiłam tę miłą mi dziewczynę, której w chwili szaleństwa obiecałam zrobić na drutach kamizelkę. Nie mam dobrej włóczki, nie mam czasu, zrobiłam ledwie parę rządków. A już usłyszałam od mojego miłego, że przypominam mu jego ukochaną babcię, gdy tak siedzę w fotelu pod lampa i dziergam. Chyba nie chciałabym mu się kojarzyć aż tak rodzinnie. I kto winien? Koleżanka, której zachciało się jakiejś głupiej kamizelki. Ja jestem wściekła. Nasza przyjaźń wisi na włosku. Co robić?
Zdobyć się na rzecz trudną. Wręcz na heroiczną odwagę i zadzwonić najszybciej jak można. Zanim koleżanka uszyje sobie sukienkę pasującą do naszych szpilek, pochwali się niestniejącą kamizelką, zamkną wszystkie cukiernie w mieście i nie będzie gdzie kupić ciasta dla gości. Czyli, zanim stanie się coś nieodwracalnego.
Zadzwonić i powiedzieć uczciwie – nie dam rady, pochwaliłam się głupio, ale naprawdę nigdy nie piekłam szarlotki. Dobra koleżanka zrozumie. Zrozumie, bo ona też nie raz się zagalopowała i wie co to znaczy. Można też uczciwie spytać – czy to co obiecałam jest niezbędne? Tak jak my obiecałyśmy coś na wyrost, druga strona mogła o coś na wyrost poprosić. Ot, był groszek do skubnięcia, to skubnęła. Ja się chwaliłam, że robię świetne ciasto, ona miała mieć gości i zareagowała - upiecz mi. A potem mogła zapomnieć, nie wziąć tego serio. Ja się męczę, a ona o tym nie wie. Zawsze, zawsze lepiej wyjaśnić.
Ale, gdy sytuacja jest podbramkowa i ktoś naprawdę czeka – trudno, słowo się rzekło. Nie ma co biadolić. Im bardziej dostaniemy w kość, tym nauczka będzie pamiętniejsza i nie wyrwiemy się z głupią obietnicą co najmniej rok. Nauka kosztuje.
Muszę kończyć. Obiecałam koleżance, która jest na stypendium w Szanghaju, że będę do niej co dzień pisać maile. Wiem, że czuje się samotna i bardzo na nie czeka. I nie zawiodę jej, ale jak wróci, to jej chyba łepek ukręcę, tyle czasu zabiera mi opisywanie tego, co tu się dzieje. Dom w ruinie, dzieci płaczą, a ja tłumaczę naszą rzeczywistość na chiński. Obiecałam.
Dołącz do dyskusji - napisz komentarz
Artykuł nie posiada jeszcze żadnych komentarzy.
Dodaj pierwszy komentarz i bądź motorem nowej dyskusji. Zachęcamy do tego.