Rynek 50 plus
Elżbieta Sęczykowska „Toskania. W cieniu Amiaty”
Mądre kobiety się nie mszczą, tylko otwierają butelkę wina i czekają, aż karma za nie wszystko załatwi.
To nie jest zwykły przewodnik, ani też zwykła książka do przeczytania w jeden wieczór. To zbeletryzowany przewodnik po Toskanii, w którym, w cieniu gorącego romansu poznajemy główną bohaterkę powieści, Toskanię, z jej zapierającą dech w piersiach przyrodą, spektakularnymi krajobrazami, wybitną kulturą, historią, słynną kuchnią i włoską obyczajowością.
To opowieści o awanturniczej przygodzie grupy Polaków, którzy wyruszają do Włoch, aby wyremontować toskańskie palazzo położone u stóp wyniosłej Amiaty, z iście włoskim w charakterze romansem dwóch kobiet…
To książka, która od pierwszych stron przenosi Cię to słonecznej Italii. Elżbieta Sęczykowska z wielką miłością, realizmem i w misterny sposób wplata w treść książki historię regionu i informacje, które przydadzą się każdemu kto wybiera się do tego pięknego i urokliwego miejsca.
FRAGMENT nr 1 książki „Toskania. W cieniu Amiaty”
To książka, która od pierwszych stron przenosi Cię to słonecznej Italii. Elżbieta Sęczykowska z wielką miłością, realizmem i w misterny sposób wplata w treść książki historię regionu i informacje, które przydadzą się każdemu kto wybiera się do tego pięknego i urokliwego miejsca.
FRAGMENT nr 1 książki „Toskania. W cieniu Amiaty”
Czuję, że skłaniam się coraz bardziej ku temu, żeby udać się na czarowne Południe w poszukiwaniu tego, co utracone, nawet za cenę ciężkiej pracy. Skryć się w cieniu Amiaty i podziwiać ten niezwykły pejzaż, prawdziwe cuda natury i sztuki, pośród których z pewnością nie mógłby powstać tak wrogi dysonans pomiędzy światem erotyki i piękna, jaki prezentują obecne kanony. Wiem, wiem, kanony postrzegania piękna zmieniają się, powstaje wręcz antysztuka i antyestetyka, aby udowodnić za wszelką cenę, że harmonia, spójność, pełnia mające swe źródła w klasycznym antyku to bzdura, wstecznictwo i nierozumienie nowych ideałów tworzenia.
Zawsze było wszak przyjęte, że kanon to kanon, proporcje to proporcje, perspektywa to perspektywa, a poczucie piękna to dar niebios. Do czegoż można porównać choćby rzeźby Berniniego czy Michała Anioła, gdzie każdy szczegół, grymas mają swoje odzwierciedlenie w kamieniu, ba, nawet lekkie ugięcie nagiego ciała, skręt w kontrapoście i ruch pokazują mistrzowskie umiejętności artysty. Albo fantastyczne malarstwo baroku – czyż nie dało szans na podziw dla ludzkiego ciała? Akty, bezwstydne kłębowiska ludzkich ciał, których nie napiętnował nawet Kościół. Czyż one ukazują brzydotę? Bez względu na cele, którym miały służyć, pozostały obrazami, które rzucają na kolana. Na oba!
FRAGMENT nr 2 książki „Toskania. W cieniu Amiaty”
Jednakże wszystko razem splata się misternie, wprawia człowieka w oniemiały zachwyt i wyzwala euforię. Dlatego takie olbrzymie wrażenie zrobił na mnie ten wulkan, biały od śniegu, spowity lekką mgłą, pozostający w kontraście do tej świeżej, młodej zieleni pól otoczonych palisadą strzelistych cyprysów, jakby broniących dostępu do tego niezwykłego świata. Cień Amiaty rzucany o tej porze na zachodnią stronę stwarzał iluzję tajemniczej ciemności, z której może wyłonić się coś niespodziewanego, co zmieni bieg historii, jak wulkan, który wybuchł i wyrzucił lawę, by pochłonąć wiele istnień.
Złowróżbny mrok roztaczający się dookoła masywu, pozbawiony jasności mimo pogodnego dnia, z niewiadomego powodu wzbudził we mnie respekt do tego miejsca i nakazał ostrożność. To bardzo dziwne, metafizyczne wprost odczucie zaskoczyło mnie samego, bowiem nie przypominam sobie, abym czegoś podobnego doświadczał nawet w najwyższych górach świata, z którymi przyszło mi się mierzyć w przeszłości.
Taka myśl przyszła mi do głowy, kiedy zaparkowaliśmy na podjeździe willi, którą podobno mieliśmy przeistoczyć w palazzo.
FRAGMENT nr 3 książki „Toskania. W cieniu Amiaty”
Artur, bo tak mu było na imię, okazał się inteligentnym, słusznej postury jowialnym facetem, a co najważniejsze zadomowionym tutaj od lat. Mieszkał w najstarszej kamienicy w miasteczku, stojącej na klifie z piaskowca, którą kupił za psie pieniądze i wyremontował w czasach, kiedy było to jeszcze niezbyt dużym wydatkiem nawet dla średniozamożnego człowieka. Miejscowi Włosi mówią, że mieszka w zamku. Trzy piętra w górę i trzy piętra piwnic spełniają jego marzenie o byciu porządnym mieszczaninem. Piwnice, które wprawiły mnie w niekłamany zachwyt, bynajmniej nie służyły dawniej jako lokalne kazamaty, lecz były przewidziane na magazyny oliwy i wina. Parter zaś zajmowały pomieszczenia przeznaczone dla osłów i owiec. Górę stanowiły trzy sypialnie i bardzo klimatyczna kuchnia z pięknym starym kredensem. Prawdziwe cudo. Nie ma co kryć, pozazdrościłem mu trochę tego domu. Pomyślałem, że żyje tu jak murgrabia i tak też wygląda. Do Artura należał też kawałek ziemi porośniętej gajem oliwnym nieco niżej w dolinie.
– Na winnicę niestety trochę za wysoko – objaśnił. – Szkoda, bo jestem koneserem dobrych win. Przyniosę zaraz któreś z mojej domowej piwniczki, to spróbujecie.
– O, cholera… znakomite! Dawno takiego nie piłem – pochwaliłem od razu.
– To prawie brunello, w Polsce mało dostępne i za butelkę trzeba dać ze sto złotych przynajmniej.
– Doceniamy, doceniamy, faktycznie świetne jest – dodała Kinga.
– Mam kilku dostawców, ale najlepsi dowożą wino z doliny, znane na całym świecie, które rozpropagował swego czasu Agent 007. Od jakiegoś czasu pije już nie wstrząśnięte martini, a właśnie brunello. Ono teraz jest trendy! Wszystko mamy tu dzięki Amiacie, wulkan tu decyduje. – Artur zadumał się na chwilę. – Prawdę mówiąc, nie zdecydowałem się na winnicę jeszcze z innego powodu. Każda zmiana w użytkowaniu gruntu niezgodna z jego pierwotnym przeznaczeniem oznacza wejście na istne biurokratyczne pole minowe. Już samo wyznaczenie granic działki na oficjalnej mapie, il catasto, jest niezwykle skomplikowane i wymaga dekretu o mocy bez mała papieskiej bulli. Chyba nie mam już sił na takie zmagania, aczkolwiek prawda jest taka, że Włosi najpierw coś robią, a dopiero potem zastanawiają się, jak obejść prawo i podatki.
FRAGMENT nr 4 książki „Toskania. W cieniu Amiaty”
Ja najlepiej zapamiętałem charakterystyczny plac – Piazza del Campo, który stanowi centrum miasta. Eleganckie palazzi wokół placu zostały wybudowane według surowych reguł ustanowionych przez Radę Dziewięciu, czyli grupę przedstawicieli wybieraną spośród najbardziej wpływowych rodzin. Prowadziła ona również nadzór nad sztuką.
– Coś takiego! Polityka zawsze musi nos wsadzać do świata twórców – żachnęła się Kinga.
– Wiesz, może w tym wypadku nie było to aż tak niemądre. Mieszkańcy Sieny świetnie zdawali sobie sprawę z tego, jak sztuka i architektura wpływają na wizerunek miasta. Niemniej przez stulecia rola Sieny w historii europejskiej sztuki była niedoceniana.
– A to dlaczego?
– Częściowo wynikało to z faktu, że czasy jej świetności nastąpiły bezpośrednio przed okresem renesansu powszechnie kojarzonym z pobliską Florencją, która szybko zdominowała Sienę. Oba te miasta konkurowały ze sobą przez dziesięciolecia. W Sienie echa tych antagonizmów można zobaczyć do dziś podczas odbywającej się dorocznej gonitwy konnej. [...]
Od samego początku Campo było tu ogniskiem życia miejskiego, miejscem egzekucji, walk byków, meczów bokserskich, no i oczywiście Palio!
– Wiem! To słynny toskański festyn na cześć Matki Boskiej, który sięga swoją tradycją czasów średniowiecza. Słyszałam od miejscowych, że kulminacyjnym punktem tego święta, którym żyje całe miasto, jest niezwykle emocjonująca, choć trwająca jedynie trzy okrążenia wokół placu, gonitwa konna, o której wspomniałeś. To musi być megazabawa!
– Pewnie! W dniach poprzedzających Palio w mieście odbywa się szereg niezwykle widowiskowych, barwnych pochodów i parad, w tym pokazów zręcznościowych siedemnastu rywalizujących ze sobą drużyn, w kostiumach z epoki, które reprezentują siedemnaście dzielnic Sieny. Te dzielnice to contrade. Do najbardziej widowiskowych należy symultaniczne żonglowanie wielkimi jedwabnymi chorągwiami. Każda dzielnica ma swoje własne barwy, co widoczne jest także na ulicach miasta, które w dniach Palio są odświętnie udekorowane chorągwiami i wstęgami – ciągnąłem.
– Możesz wyobrazić sobie coś takiego w Warszawie na przykład? Już widzę jak ziomale z Pragi nawalają się z Powiślem, Ochotą albo Wolą. Ha, ha… A co poza tym warto jeszcze tam zobaczyć? – spytała Kinga.
Elżbieta Sęczykowska: Artysta fotografik, członek ZPAF, twórca kilkudziesięciu wystaw prezentowanych w kraju i za granicą, autorka nagrodzonych książek podróżniczych: Tybet. W drodze do Kumbum (Magazyn Literacki Książki), Mongolia. W poszukiwaniu szamanów (Travelery), Tryptyk Wschodni. Chiny, Tybet, Mongolia (Granice.pl najlepsza książka w kategorii podróże literackie), obyczajowej książki Randka z jeleniem, czyli pałac z widokiem na bagno oraz kolekcji puzzli z Dalekiego Wschodu. W roku 2023 została nominowana do zaszczytnej funkcji Ambasadora Dobrej Książki. Z pasji podróżniczka zafascynowana odmiennymi kulturami świata, miłośniczka zwierząt, sztuk plastycznych i muzyki jazzowej.
FRAGMENT nr 2 książki „Toskania. W cieniu Amiaty”
Jednakże wszystko razem splata się misternie, wprawia człowieka w oniemiały zachwyt i wyzwala euforię. Dlatego takie olbrzymie wrażenie zrobił na mnie ten wulkan, biały od śniegu, spowity lekką mgłą, pozostający w kontraście do tej świeżej, młodej zieleni pól otoczonych palisadą strzelistych cyprysów, jakby broniących dostępu do tego niezwykłego świata. Cień Amiaty rzucany o tej porze na zachodnią stronę stwarzał iluzję tajemniczej ciemności, z której może wyłonić się coś niespodziewanego, co zmieni bieg historii, jak wulkan, który wybuchł i wyrzucił lawę, by pochłonąć wiele istnień.
Złowróżbny mrok roztaczający się dookoła masywu, pozbawiony jasności mimo pogodnego dnia, z niewiadomego powodu wzbudził we mnie respekt do tego miejsca i nakazał ostrożność. To bardzo dziwne, metafizyczne wprost odczucie zaskoczyło mnie samego, bowiem nie przypominam sobie, abym czegoś podobnego doświadczał nawet w najwyższych górach świata, z którymi przyszło mi się mierzyć w przeszłości.
Taka myśl przyszła mi do głowy, kiedy zaparkowaliśmy na podjeździe willi, którą podobno mieliśmy przeistoczyć w palazzo.
FRAGMENT nr 3 książki „Toskania. W cieniu Amiaty”
Artur, bo tak mu było na imię, okazał się inteligentnym, słusznej postury jowialnym facetem, a co najważniejsze zadomowionym tutaj od lat. Mieszkał w najstarszej kamienicy w miasteczku, stojącej na klifie z piaskowca, którą kupił za psie pieniądze i wyremontował w czasach, kiedy było to jeszcze niezbyt dużym wydatkiem nawet dla średniozamożnego człowieka. Miejscowi Włosi mówią, że mieszka w zamku. Trzy piętra w górę i trzy piętra piwnic spełniają jego marzenie o byciu porządnym mieszczaninem. Piwnice, które wprawiły mnie w niekłamany zachwyt, bynajmniej nie służyły dawniej jako lokalne kazamaty, lecz były przewidziane na magazyny oliwy i wina. Parter zaś zajmowały pomieszczenia przeznaczone dla osłów i owiec. Górę stanowiły trzy sypialnie i bardzo klimatyczna kuchnia z pięknym starym kredensem. Prawdziwe cudo. Nie ma co kryć, pozazdrościłem mu trochę tego domu. Pomyślałem, że żyje tu jak murgrabia i tak też wygląda. Do Artura należał też kawałek ziemi porośniętej gajem oliwnym nieco niżej w dolinie.
– Na winnicę niestety trochę za wysoko – objaśnił. – Szkoda, bo jestem koneserem dobrych win. Przyniosę zaraz któreś z mojej domowej piwniczki, to spróbujecie.
– O, cholera… znakomite! Dawno takiego nie piłem – pochwaliłem od razu.
– To prawie brunello, w Polsce mało dostępne i za butelkę trzeba dać ze sto złotych przynajmniej.
– Doceniamy, doceniamy, faktycznie świetne jest – dodała Kinga.
– Mam kilku dostawców, ale najlepsi dowożą wino z doliny, znane na całym świecie, które rozpropagował swego czasu Agent 007. Od jakiegoś czasu pije już nie wstrząśnięte martini, a właśnie brunello. Ono teraz jest trendy! Wszystko mamy tu dzięki Amiacie, wulkan tu decyduje. – Artur zadumał się na chwilę. – Prawdę mówiąc, nie zdecydowałem się na winnicę jeszcze z innego powodu. Każda zmiana w użytkowaniu gruntu niezgodna z jego pierwotnym przeznaczeniem oznacza wejście na istne biurokratyczne pole minowe. Już samo wyznaczenie granic działki na oficjalnej mapie, il catasto, jest niezwykle skomplikowane i wymaga dekretu o mocy bez mała papieskiej bulli. Chyba nie mam już sił na takie zmagania, aczkolwiek prawda jest taka, że Włosi najpierw coś robią, a dopiero potem zastanawiają się, jak obejść prawo i podatki.
FRAGMENT nr 4 książki „Toskania. W cieniu Amiaty”
Ja najlepiej zapamiętałem charakterystyczny plac – Piazza del Campo, który stanowi centrum miasta. Eleganckie palazzi wokół placu zostały wybudowane według surowych reguł ustanowionych przez Radę Dziewięciu, czyli grupę przedstawicieli wybieraną spośród najbardziej wpływowych rodzin. Prowadziła ona również nadzór nad sztuką.
– Coś takiego! Polityka zawsze musi nos wsadzać do świata twórców – żachnęła się Kinga.
– Wiesz, może w tym wypadku nie było to aż tak niemądre. Mieszkańcy Sieny świetnie zdawali sobie sprawę z tego, jak sztuka i architektura wpływają na wizerunek miasta. Niemniej przez stulecia rola Sieny w historii europejskiej sztuki była niedoceniana.
– A to dlaczego?
– Częściowo wynikało to z faktu, że czasy jej świetności nastąpiły bezpośrednio przed okresem renesansu powszechnie kojarzonym z pobliską Florencją, która szybko zdominowała Sienę. Oba te miasta konkurowały ze sobą przez dziesięciolecia. W Sienie echa tych antagonizmów można zobaczyć do dziś podczas odbywającej się dorocznej gonitwy konnej. [...]
Od samego początku Campo było tu ogniskiem życia miejskiego, miejscem egzekucji, walk byków, meczów bokserskich, no i oczywiście Palio!
– Wiem! To słynny toskański festyn na cześć Matki Boskiej, który sięga swoją tradycją czasów średniowiecza. Słyszałam od miejscowych, że kulminacyjnym punktem tego święta, którym żyje całe miasto, jest niezwykle emocjonująca, choć trwająca jedynie trzy okrążenia wokół placu, gonitwa konna, o której wspomniałeś. To musi być megazabawa!
– Pewnie! W dniach poprzedzających Palio w mieście odbywa się szereg niezwykle widowiskowych, barwnych pochodów i parad, w tym pokazów zręcznościowych siedemnastu rywalizujących ze sobą drużyn, w kostiumach z epoki, które reprezentują siedemnaście dzielnic Sieny. Te dzielnice to contrade. Do najbardziej widowiskowych należy symultaniczne żonglowanie wielkimi jedwabnymi chorągwiami. Każda dzielnica ma swoje własne barwy, co widoczne jest także na ulicach miasta, które w dniach Palio są odświętnie udekorowane chorągwiami i wstęgami – ciągnąłem.
– Możesz wyobrazić sobie coś takiego w Warszawie na przykład? Już widzę jak ziomale z Pragi nawalają się z Powiślem, Ochotą albo Wolą. Ha, ha… A co poza tym warto jeszcze tam zobaczyć? – spytała Kinga.
Elżbieta Sęczykowska: Artysta fotografik, członek ZPAF, twórca kilkudziesięciu wystaw prezentowanych w kraju i za granicą, autorka nagrodzonych książek podróżniczych: Tybet. W drodze do Kumbum (Magazyn Literacki Książki), Mongolia. W poszukiwaniu szamanów (Travelery), Tryptyk Wschodni. Chiny, Tybet, Mongolia (Granice.pl najlepsza książka w kategorii podróże literackie), obyczajowej książki Randka z jeleniem, czyli pałac z widokiem na bagno oraz kolekcji puzzli z Dalekiego Wschodu. W roku 2023 została nominowana do zaszczytnej funkcji Ambasadora Dobrej Książki. Z pasji podróżniczka zafascynowana odmiennymi kulturami świata, miłośniczka zwierząt, sztuk plastycznych i muzyki jazzowej.
Dołącz do dyskusji - napisz komentarz
Artykuł nie posiada jeszcze żadnych komentarzy.
Dodaj pierwszy komentarz i bądź motorem nowej dyskusji. Zachęcamy do tego.