Uroda 50 plus
Z notatnika byłej Xelki (2)
Pierwszą bitwę z kilogramami stoczyłam, kiedy miałam dwadzieścia lat. Od stycznia do czerwca zgubiłam prawie 40 kg
W moim domu rodzinnym zawsze dobrze się jadało. Rodzice bardzo troszczyli się o to, by dzieciom niczego nie brakowało. W spiżarni dwa drągi uginały się pod ciężarem domowej, wędzonej kiełbasy, lodówka jęczała z przepełnienia, a ja z radością korzystałam z tych dóbr.
Rodzice troszczyli się nie tylko o dobre jedzenie, ale również o moją edukację. Już w przedszkolu chodziłam na rozliczne zajęcia dodatkowe, chociaż moda na takie dzieciństwo nastała znacznie później. Nie buntowałam się przeciwko dodatkowym lekcjom. Chętnie uczyłam się języków i gry na fortepianie. Nawet sama domagałam się tego i uczyłam się z pasją. Przychodziłam ze szkoły, zabierałam z kuchni coś do jedzenia i siadałam do książek lub fortepianu. Potrafiłam tak siedzieć całe popołudnie, pojadając przy tym. Rzadko wychodziłam na podwórze, by pobawić się z innymi dziećmi. Wolałam poczytać, niż skakać przez skakankę. A szkoda, bo dobrze by mi to zrobiło. Skutki takiego trybu życia stawały się coraz bardziej widoczne.
Pierwszą bitwę z kilogramami stoczyłam, kiedy miałam dwadzieścia lat. Od stycznia do czerwca zgubiłam prawie 40 kg. To była bardzo ciężka praca, ale opłacała się. Wreszcie dowiedziałam się, że tak jak inni ludzie, mam kości. A nigdy wcześnie ich nie wyczuwałam. Byłam tak zachwycona swoim wyglądem, że przez następne pół roku prawie nic nie jadłam. Mój mąż, który wtedy był jeszcze narzeczonym zapytał mnie któregoś dnia: czy ty oprócz grejpfrutów i sałaty jeszcze coś jadasz? Nie! Wtedy nie jadłam nic więcej! Piłam ewentualnie kawę, ale niezbyt dużo, bo musiałam ją osłodzić jedną łyżeczką cukru. Gorzkich napojów nie lubię do dzisiaj.
Do końca kalendarzowego roku waga spadła niebezpiecznie do 50 kg. O anoreksji jeszcze wtedy nikt nie mówił. Nie wiedziałam w ogóle, że taka choroba istnieje, więc brnęłam dalej. Komplementy znajomych działały jak narkotyk.
Kilka dni przed Bożym Narodzeniem zemdlałam. Ocknęłam się na szpitalnym łóżku. Przez kilka dni głośno szumiało mi w uszach i nie byłam w stanie utrzymać się na nogach. Lekarz powiedział, że to z powodu bardzo niskiego poziomu hemoglobiny we krwi.
Święta spędziłam w szpitalu. A kiedy po miesiącu wróciłam do domu, zaczęło się podjadanie. Przecież lekarz zalecił dobre odżywianie, więc nie miałam żadnych wyrzutów sumienia. Znów przybyło parę kilogramów. Kiedy postanowiłam je zrzucić, okazało się, że nie powinnam, bo jestem w ciąży. To tym bardziej jadłam. Po urodzeniu dziecka waga została. Ważyłam prawie stówę.
Przegrałam pierwszą batalię i to z kretesem. Kiedy synek osiągnął wiek przedszkolny, efekt jo- jo uczynił ze mnie prawdziwą kluskę. Nie mogłam patrzeć na swoje odbicie w lustrze, nosiłam ciągle te same rzeczy, bo w nic się nie mieściłam, ale obżarstwa nie zaniechałam. Mózg jeszcze nie zaprotestował.
Żołądek bowiem jest bezsilny, kiedy mózg nie chce z nim współpracować! Odezwał się jeszcze kilka razy i pozwolił mi kilka razy chudnąć i przybierać, nie tylko do wagi wyjściowej, ale ponad. Jo – jo ma taką paskudną właściwość, że po każdym odchudzaniu dorzuca jeszcze z dziesięć kilogramów.
Wanda Szymanowska
Rodzice troszczyli się nie tylko o dobre jedzenie, ale również o moją edukację. Już w przedszkolu chodziłam na rozliczne zajęcia dodatkowe, chociaż moda na takie dzieciństwo nastała znacznie później. Nie buntowałam się przeciwko dodatkowym lekcjom. Chętnie uczyłam się języków i gry na fortepianie. Nawet sama domagałam się tego i uczyłam się z pasją. Przychodziłam ze szkoły, zabierałam z kuchni coś do jedzenia i siadałam do książek lub fortepianu. Potrafiłam tak siedzieć całe popołudnie, pojadając przy tym. Rzadko wychodziłam na podwórze, by pobawić się z innymi dziećmi. Wolałam poczytać, niż skakać przez skakankę. A szkoda, bo dobrze by mi to zrobiło. Skutki takiego trybu życia stawały się coraz bardziej widoczne.
Pierwszą bitwę z kilogramami stoczyłam, kiedy miałam dwadzieścia lat. Od stycznia do czerwca zgubiłam prawie 40 kg. To była bardzo ciężka praca, ale opłacała się. Wreszcie dowiedziałam się, że tak jak inni ludzie, mam kości. A nigdy wcześnie ich nie wyczuwałam. Byłam tak zachwycona swoim wyglądem, że przez następne pół roku prawie nic nie jadłam. Mój mąż, który wtedy był jeszcze narzeczonym zapytał mnie któregoś dnia: czy ty oprócz grejpfrutów i sałaty jeszcze coś jadasz? Nie! Wtedy nie jadłam nic więcej! Piłam ewentualnie kawę, ale niezbyt dużo, bo musiałam ją osłodzić jedną łyżeczką cukru. Gorzkich napojów nie lubię do dzisiaj.
Do końca kalendarzowego roku waga spadła niebezpiecznie do 50 kg. O anoreksji jeszcze wtedy nikt nie mówił. Nie wiedziałam w ogóle, że taka choroba istnieje, więc brnęłam dalej. Komplementy znajomych działały jak narkotyk.
Kilka dni przed Bożym Narodzeniem zemdlałam. Ocknęłam się na szpitalnym łóżku. Przez kilka dni głośno szumiało mi w uszach i nie byłam w stanie utrzymać się na nogach. Lekarz powiedział, że to z powodu bardzo niskiego poziomu hemoglobiny we krwi.
Święta spędziłam w szpitalu. A kiedy po miesiącu wróciłam do domu, zaczęło się podjadanie. Przecież lekarz zalecił dobre odżywianie, więc nie miałam żadnych wyrzutów sumienia. Znów przybyło parę kilogramów. Kiedy postanowiłam je zrzucić, okazało się, że nie powinnam, bo jestem w ciąży. To tym bardziej jadłam. Po urodzeniu dziecka waga została. Ważyłam prawie stówę.
Przegrałam pierwszą batalię i to z kretesem. Kiedy synek osiągnął wiek przedszkolny, efekt jo- jo uczynił ze mnie prawdziwą kluskę. Nie mogłam patrzeć na swoje odbicie w lustrze, nosiłam ciągle te same rzeczy, bo w nic się nie mieściłam, ale obżarstwa nie zaniechałam. Mózg jeszcze nie zaprotestował.
Żołądek bowiem jest bezsilny, kiedy mózg nie chce z nim współpracować! Odezwał się jeszcze kilka razy i pozwolił mi kilka razy chudnąć i przybierać, nie tylko do wagi wyjściowej, ale ponad. Jo – jo ma taką paskudną właściwość, że po każdym odchudzaniu dorzuca jeszcze z dziesięć kilogramów.
Wanda Szymanowska
Dołącz do dyskusji - napisz komentarz
Artykuł nie posiada jeszcze żadnych komentarzy.
Dodaj pierwszy komentarz i bądź motorem nowej dyskusji. Zachęcamy do tego.