Ela Chylewska z Sydney
Poetycki zbiór o dojrzewaniu, kobiecości, relacjach i sile pamięci. Subtelne jak dotyk wiatru w ogrodzie botanicznym Sydney, wiersze splatają codzienność z metaforą, zachwyt z czułością, podróż z korzeniami. To opowieść o byciu — w świecie, w sobie, wśród innych — pisana przez kobietę, która widzi więcej.
dojrzała kobieta
jest jak jesień w Sydney
niby zimno a lato błąka się po parku
na zwiędnięte liście zarzuca
szkarłatne korale
coraz węższe usta maluje magnolią
zakwita
wystrojona w różowe kwiaty
jej włosy
srebrne liście eukaliptusa
mienią się w słońcu
na półmetku drogi
przestała wyrywać
kartki z kalendarza
przyjaźń
znosić i unosić się
wzajemnie
miłość
przychodzi
odchodzi
zostawia odciski
skarpetki nie do pary
nie płacz
nie ciskaj w nią słowami
ciesz się
że była między nami
carpe diem
chciałabym być karpiem koi
ubrana w czerwone łuski
pływać
przeglądać się w zachwycie
ludzkich oczu
nigdy nie dać się naciągnąć
na rozhuśtane na fali haczyki
wolę carpe diem niż zjem
drzewo rodzinne
chwycić mocno
rękoma
nie pozwolić
odlecieć ptakom
poczuć
wyrastające z ramion
gałęzie
wcisnąć stopy
w czarną wilgotną glebę
w poszukiwaniu korzeni
patrzeć
jak lepkie od żywicy palce
scalają wyżłobione w korze
monogramy
razem
nigdy nie myślała o nim jak o chłopcu
on nie widział w niej dziewczynki
warkocze przeszłości obcięła ostrymi nożyczkami
on nie potrzebował grzebienia
gdyby potrafili zrzucić z siebie
dojrzałość zmarszczek i grzeczne myśli
może udałoby się im
przejść do wspólnej historii
aloe maculata (aloes mydlany)
kwiaty zmieniają kolory
od jaskrawoczerwonego do żółtego
jak kobiety zbierają się w grona
na szczycie wysokiej łodygi
mamią kolibry pszczoły
świat
mogą uleczyć lub zatruć
naszyjnik o nazwie Tasmania
po zielonych kryształkach
wchodzę na szczyt góry Amos
zatoka w kształcie kielicha
wypełnionego po brzegi lazurem
pulsuje w pamięci
strach przy wspinaczce
powraca z każdym dotykiem hematytu
znowu czuję się wojowniczką
na krzyk Tasmańskiego Diabła
odpowiadam krzykiem
głos wdziera się w każdą kosteczkę dłoni
odruchowo przyciskam do szyi
drobinki malachitów
zielony spokój
cztery poetki i Sydney
zieleń dziś pomarańczowa
wyciąga korzenie drzewo
pora snu
zmienia się w grę słów
zatoka
nosi blizny czasu
skąpana w historii
skała
na szczycie metafora
w ogrodzie botanicznym
patrząc miastu w oczy
na kamiennym fotelu z widokiem
moszczą się wiersze
wiążąc liany wersów
z powietrzem
pod białą czaszą opery
poetki lepią garnki
ze słów
Ela Chylewska, Sydney
Dołącz do dyskusji - napisz komentarz
Zdzisława Wenska 27/05/2025, 20:07
Wzruszające, głęboko refleksyjne wiersze. Piekne metafory.