Weranda literacka

Pierwsze koty za płoty czyli do trzech razy sztuka…

Pierwszy kot w naszym domu pojawił się kiedy byłam małą dziewczynką, a zatem jakieś… 60 lat temu!

      Mój tata, który nieraz bywał na wsi  na spotkaniach pewnego razu przywiózł do domu Mikę, szaro-burą kotkę, która raczej była już dorosłym kotem, a nie malutkim  kociakiem do przytulania.  Z jednej strony się ucieszyłam, a z drugiej byłam zawiedziona – kotka zaraz wyznaczyła swój teren, nie  dawała  się głaskać, cały czas  myła swoje futerko i  była w ogóle jakoś mało dostępna… Kiedyś rano kiedy tato szedł do pobliskiej mleczarni po mleko i bułki i nie domknął drzwi wyjściowych  skorzystała z okazji  i uciekła. Rodzice szukali jej to w kamienicy to na ulicy, pytali, ale nikt nic nie  wiedział. A może znalazła inny dom, który jej bardziej odpowiadał ? Przez długi czas patrzyliśmy na ulicy, w kamienicy może się pojawi, ale nie pojawiła się…I jak to w życiu bywa niebawem zapomnieliśmy o niej…
       Drugi kot pojawił się w początkach lat osiemdziesiątych. Byliśmy z synem,  wtedy nastolatkiem, na targowisku blisko naszego domu gdzie był mały kącik tzw. przyrodniczy. Sprzedawano tam rybki akwariowe, króliki, chomiki i nagle zauważyliśmy, że mała dziewczynka ma neseser na ziemi, z którego wystają małe  łebki… kociaków! Przyszła z nimi aby je rozdać bo w domu na tyle kotów nie było warunków. Były to cztery buraski, z których jeden patrzył nam odważnie w oczy i …zauroczeni nim wzięliśmy go!
      Były to czasy gdzie nie było jeszcze Kite-Katów, żwirków, kuwet, a może były , ale widzieli o tym tylko długoletni właściciele kotów gdzie można takie rarytasy zdobyć. Ale dawaliśmy radę! Kuwetą stała się wysłużona foremka do ciasta, piasek braliśmy  z pobliskich budów, a były to czasy kiedy na nowych osiedlach wciąż powstawały nowe bloki, a jedzenie? Mleczko, jajeczko, śmietanka i ulubiony ostrobok, którego wystawałam w kolejce w sklepie rybnym nawiązując  przy okazji znajomości z innymi, którzy też go kupowali dla swoich kotów!
        Ale nasz kotek okazał się niezłym rozrabiaką. W sumie to nie znaliśmy jego płci, nikt też nam nic o nim nie powiedział, o kastracji w ogóle nie było żadnych wiadomości więc cierpieliśmy kolejne zdarte pazurkami fragmenty tapet, potłuczone zabytkowe filiżanki dumnie do tej pory  stojące na półce regału, szalone gonitwy po południu między pokojami z ogonem nastroszonym jak u wiewiórki.
               Zbliżały się wakacje i marzyliśmy o wyjeździe nad morze. Ale co zrobić z kotem? Wszelkie usilne prośby znajomych, sąsiadów, pozostawały bez jakiejkolwiek nadziei, że zaopiekują się nim w trakcie naszego wyjazdu. Ale życie zawsze ma jakiś scenariusz… Otóż jedni znajomi przypomnieli sobie, że ktoś z ich rodziny pytał czy niewiedzą , że  ktoś ma  kota do oddania bo odszedł kot ich babci i ona  chciałaby znów się zaopiekować jakimś mruczkiem aby  jakoś ukoić swój smutek…
      Moment przekazania naszego kota, któremu nawet nie zdążyliśmy nadać imienia, był rozdzierający. On czuł, że gdzieś idzie, że tutaj już nie będzie jego miejsce, wczepił się w mój sweter, serduszko biło mu jak szalone, uszy położył po sobie, a w oczach miał strach i przerażenie…
        Ale znalazł dobry dom, został otoczony czułą opieką, uspokoił się, dorósł, wszystko skończyło się dobrze.
      A teraz jak mówi powiedzenie „Do trzech razy sztuka”  sprawdza się jego mądrość.  Od dwóch lat w domu syna, synowej, wnuczki zagościła piękna koteczka wzięta z tzw. Kociego przytułku, który prowadzi pan czuły na niedole kotów los. Jeśli tylko napotka błąkającego się kota, sprawdza czy jest czyjś, zazwyczaj jednak są to koty porzucone, dzikie działkowe , które zaplątały się za jedzeniem blisko śmietników… Zabiera je, dokarmia, leczy, a potem wystawia w internecie do wzięcia. I tak oto Kreseczka, bo takie dano jej imię z uwagi na białą kreseczkę na nosku znalazła najczulszy, najbardziej opiekuńczy dom. Obdarzona taką miłością jest spokojna, ufna,  łasi się, a  gdy ktoś źle się czuje lub jest zmęczony kładzie się obok i mruczy uspokajająco. Stała się  największą atrakcją tego domu i kiedy spotykamy się w nim ciągle patrzymy na nią jak się zachowuje, a ona siedzi cichutko , przygląda się też nam i w jej oczach widzimy wszystko to co my jej dajemy – miłość, wierność  i  podziękowanie!
Od 2006 roku w Polsce zawsze 17 lutego obchodzony jest Światowy Dzień Kota

Ewa Radomska
Warszawa, 20.01.2024 r.

Warto przeczytać inny tekst Autorki   
https://www.kobieta50plus.pl/pl/weranda-literacka/ksiazki-z-ziemi

Dołącz do dyskusji - napisz komentarz

Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi.
Obraźliwe komentarze są blokowane wraz z ich autorami.

  • Zdzisława Wenska 20/02/2024, 15:03

    Bardzo lubię koty, miałam ich kilka w zyciu. Moje córki trzymają w domu kotki- po dwa kocie stworzenia każda,
    Zauważyłam, ,żę ,koty rasy brytyjskiej są bardzo przymilne, lubią glaskanie, podobnie devon rexy. Z " dachowcami " różnie bywa. Ale kot to doskonały projekt Stwórcy...

  • Jadwiga Śmigiera 11/02/2024, 14:25

    Chcialsm tylko zapytac czy Kreseczka juz wie ze 17 lutego dostanie jakis koci przysmak i kolejna zabaweczke...?

  • Ewa Semków 28/01/2024, 19:53

    Przypomniałam sobie kota moich sąsiadów - Kazika, który odwiedzał mnie przez parę lat, a potem wraz z właścicielami przeniósł się do nowego domu. Niedawno przypadkowo spotkałam właściciela Kazika, który opowiedział jak świetnie kotek zaadoptował się do nowego domu i okolicy. Niestety zachorował i zakończył swój koci żywot. Pocieszające, że w sumie żył dosyć długo.
    Kreseczka to szczęściara !

  • anonim 25/01/2024, 10:14

    "Oczy zwierzęcia mają moc mówienia wspaniałym językiem". Gratuluję Kreseczki!