Święty czas wakacji

Zauważyłam, że pani Basia chodzi jakaś smutna ostatnio. Nie śmiałam pytać o co chodzi – każdy ma jakieś swoje problemy i wtedy najlepiej nie dociekać bo nie o wszystkim da się opowiedzieć...Chyba, że ten ktoś sam, nie mogąc już udźwignąć tego ciężaru, zwierzy się nam...    

Tak stało się tego ranka kiedy zapukała do mnie.  Usiadłyśmy w kuchni przy herbacie i wtedy powiedziała mi dlaczego chodzi taka smutna.  Otóż tak cieszyła się, że w czasie wakacji odwiedzi ją córka i wnuczki, a tymczasem okazało się, że wyjeżdżają wszyscy na urlop do Portugalii, a potem córka nie ma już urlopu bo ma terminową pracę i nie da rady przyjechać. Zapraszają ją natomiast do Paryża na Święta Bożego Narodzenia, ale to przecież dopiero prawie  za pół roku, a tak już stęskniła się za nimi...- Co robić pani Basiu – odpowiedziałam -  tak teraz młodzi mają, że albo mieszkają daleko albo praca pochłania im cały czas, ale trzeba też ich zrozumieć, czasy teraz nastały takie, że  życie wcale łatwiejsze nie jest, ale trzeba wierzyć, że prawdziwe więzi przetrwają wszystko...

Co mogłam jej innego i lepszego zaproponować niż cały dzień  w Bajkowie? Ucieszyła się ogromnie! Wygarnęłyśmy zatem z naszych lodówek co najlepsze zapasy, ja dodatkowo jeszcze karton z mlekiem i  saszetki wiadomo dla kogo i pojechałyśmy do tej oazy spokoju i natury!

Już z daleko usłyszałyśmy śmiechy i okrzyki dochodzące  z naszej części! Tak, to dziewczynki - Maja i Kaja  i  jeszcze  dwie  ich  koleżanki  bawiły  się w berka  i goniły jak szalone jedna za drugą  po swojej działce. Pani Karolina nie mogła ich uciszyć, a jednocześnie cieszyła się tą ich żywiołowością – niech wybiegają się, dość tego siedzenia w szkole w ławkach, a potem w domu przy biurku przy odrabianiu lekcji, których nauczyciele zadają coraz więcej jakby już nic innego na świecie nie istniało tylko nauka! Dziewczynki zobaczywszy nas ucieszyły się i zaprosiły do wspólnej zabawy. My w berka? A właściwie czemu nie?  Ledwie zostawiłyśmy nasze torby w altance, a ja nalałam mleka na spodeczek gdyby zjawił się nagle i niespodziewanie mój „stołownik”  i weszłyśmy do ogrodu dziewczynek, a jednocześnie w ich zaczarowany świat beztroski i swobody! No i zaczęło się!

Najpierw trochę pobiegałyśmy choć zadyszka raz po raz spowalniała nasze zapędy aby być szybsze od indiańskiej strzały, ale w miarę rozruszania się szło nam coraz lepiej. A jednak to prawda, że ruch to najlepsze lekarstwo na wszystko. Bo oto w czasie tych biegów pani Basia zaczęła śmiać się na cały głos kiedy Maja, Kaja lub ich koleżanki łapały nas i wyznaczały na goniące! A potem troszkę odpoczęłyśmy poczęstowane przez panią Karolinę pomarańczowym sokiem własnoręcznie wyciśniętym i wtedy nasze urocze koleżanki, bo za takie zaczęłyśmy je uważać i siebie i je, przyniosły skakanki i zaproponowały następne zawody! Kto w ciągu minuty najwięcej przeskoczy  przez skakankę! Sędziować i liczyć miała pani Karolina. Młode skakały jak zwinne kózki, nam plątała się czasami skakanka, ale uznałyśmy, że jest to doskonałe ćwiczenie i postanowiłyśmy je sobie … kupić!  Patrząc na skakankę wiszącą na przykład tuż przy drzwiach pokoju będziemy od razu pamiętać o ćwiczeniach... Bo  kiedy chociaż przez  minutkę  dziennie poskaczemy to przez miesiąc zrobi się  30 minut, a przez rok 300, które inaczej normalnie przesiedziałybyśmy hodując kolejny kilogram!

Ale największa atrakcja i śmiechy były dopiero przed nami! Otóż dziewczynki zaproponowały abyśmy poszły do siebie i każda w reklamówce przyniosła jakieś dwie rzeczy ze swojego ubrania, ale nie wolno ich pokazywać, reklamówki mają być zawiązane!  Może to być sweter, bluzka, skarpetki, kapelusz, but, cokolwiek! - Co też te małe wymyślają – komentowałyśmy pośpiesznie łapiąc co się da. Pani Basia ściągnęła z siebie bezrękawnik i apaszkę, ja chwyciłam mój wielki sweter wiszący w pogotowiu na nagłe chłody i jeden kalosz, zawiązałyśmy reklamówki zgodnie z „instrukcją” i ustawiłyśmy się grzecznie w kółku, które już zaczęło się formować. Pani Karolina, która przejęła ster zabawy poinformowała nas o co chodzi. Otóż stajemy w kółku i zgodnie z ruchem zegara przekazujemy sobie reklamówki aż do hasła stop! Wtedy szybko otwieramy je i ubieramy się w to co w nich zastałyśmy! Wygrywa ten kto najszybciej się ubierze!

Podniecenie sięgnęło zenitu! Na hasło „start” zaczęło się rozwiązywanie reklamówek co nie szło tak łatwo bo niektóre zawiązane „na dwa guzy” wcale nie chciały puścić! No i ta ciekawość- co ukaże się naszym oczom i czy da się to wcisnąć na siebie!
                   
Kai  dostał  się mój  sweter i kalosz i kiedy udało  jej się w końcu  włożyć  sweter cała utonęła w nim, tak że nawet kalosza nie było spod niego widać!!  Maja wciąż nie mogła trafić w otwory bezrękawnika pani Basi i wciąż rozwiązywała się jej apaszka z emocji. Mnie przypadł strój kąpielowy i klapki jednej z dziewczynek. Klapki założyłam na dłonie, a strój kąpielowy na kostkę jednej nogi. Pani Basia dostała kapelusik i dwie skarpetki Mai , z którymi mocowała się zakładając je na siedząco na czubek palców zaśmiewając się przy tym do łez! Pani Karolina dostała podkoszulek i spodenki sportowe drugiej dziewczynki i założyła go sobie składając na pół na przedramię, a spodenki przypięła do paska od spodni. Jedna dziewczynka dostała okulary słoneczne i spodnie pani Karoliny, które były na nią o dwa razy za długie i co je podwinęła to się odwijały, a druga dziewczynka dostała plecaczek i kurtkę przeciwdeszczową Kai i jak założyła kurtkę to nie mogła założyć plecaka!

W konsekwencji zwycięzcy nie wyłoniono bo nie pozwolił na to śmiech! I o to głównie chodziło! A potem nastąpiło odbieranie swoich rzeczy, co stało się kolejną zabawą i okazją do żartów i dowcipów!  A potem dziewczynki zjadły drugie śniadanie, pozbierały zabawki, popakowały swoje plecaczki i pożegnały się. Tego  dnia  miały bowiem  jeszcze  w  planie  przed  
południem basen,  a po południu kino!
Święty czas wakacji – należy go jak najlepiej wykorzystać!
                               
        Ewa Radomska cdn.