Kitka-Mitka, świerk i sosenki, czyli piękno natury i przyrody...
Sosny i świerk musiały być bardzo stare, widać to było po ich korze i gałęziach, które wnosząc się wysoko odsłaniały zeschnięte fragmenty. Ale górą wszystkie naraz tworzyły wspaniałą zieloną koronę pełną szyszek, którą delikatnie poruszał wiatr. Jej zieleń była soczysta, zdrowa, chciałoby się tam wdrapać i zanurzyć w tej zieleni nie bacząc na kujące igiełki! Ile one musiały widzieć, jakie tajemnice kryją się w ich konarach, jakich wydarzeń były świadkami - myślałam przypatrując im się z podziwem. Trzeba będzie znaleźć jakiś wspólny język i porozmawiać z nimi. Zacznę od nadania im imion – wtedy staniemy się przyjaciółkami – księżniczkami. A świerk to będzie nasz król – wyglądał na najstarszego z nich, a zatem on to dopiero będzie miał co opowiadać!
Nie śpieszyłam się, na początku patrzyłam tylko z zachwytem na moje sosny i na górujący nad nimi świerk i wypatrywałam mojej przewodniczki - wiewiórki. Zgromadziłam dla niej spory zapas orzeszków żeby kiedy się pojawi miała na przywitanie. Przez jakiś czas nie było jej, no trudno, pomyślałam, pewnie ma tam gdzieś w „terenie” swoje sprawy, ale na pewno za jakiś czas tu wróci bo zawsze wraca się do swojego domu...
Nie pomyliłam się. Tego dnia słońce schowało się za chmury, zaczynał kropić mały deszczyk, był to nieśmiały początek lata, a wtedy zdarzają się pochmurne dni kiedy wiosna jeszcze całkiem nie odeszła, a lato jeszcze nie przyszło na dobre. Siedziałam sobie na foteliku w mojej altance, piłam aromatyczną kawę przyniesioną ze sobą w termosie i raz po raz spoglądałam na drzewa i ścieżkę czy nie pojawi się na niej mój mały rudzielec. A swoją drogą to nie wiem dlaczego na wiewiórki mówi się „Basia”. Miałam dwie koleżanki Basie, ale żadna z nich nie była mała i ruda, a wręcz przeciwnie, były to dorodne blondynki choć z tego względu nie miały łatwego życia chyba wiecie dlaczego...Nie wiadomo kto to wymyślił, że blondynki są głupie, puste i nic nie wiedzą. Ile na ten temat jest żartów, kawałów – po prostu co niemiara. A przecież to wcale nie prawda. Liczy się tylko to co jest w głowie, a nie na głowie, człowiek rodzi się z określonym kolorem włosów i
nie ma na to żadnego wpływu. Pamiętajcie o tym gdyby ktoś dokuczał wam z tego powodu. Ale wracając do nazywania wiewiórek „Basią” to sympatyczny zwyczaj choć oczywiście można wymyślać dla nich i swoje własne imiona... Są to nader przemiłe zwierzątka, które przybiegają nieraz bardzo blisko, stają na dwóch łapkach z zadartą kitką do góry i patrzą na was swoimi małymi rozumnymi ślepkami, a kiedy dostaną orzeszka to biorą go w łapki i szybciutko niosą do swojej dziupli...
I właśnie w pewnym momencie kątem oka zauważyłam, że coś się poruszyło na ścieżce. Odstawiłam zatem kubek z kawą i po cichutku wyszłam z altanki na ścieżkę. Nie pomyliłam się! Moja ruda przewodniczka stała na jej początku z zadartym łebkiem przypatrując się sosnom jakby miarkowała wspinaczkę w górę. Zawróciłam natychmiast po orzeszki i wołając „baś, baś, baś” położyłam parę na ścieżce nie zbliżając się jednak za bardzo aby jej nie spłoszyć. Spojrzała w moją stronę, po czym po chwili hyc, hyc, hyc podbiegła do pierwszego orzeszka...
I wtedy nazwałam ją po swojemu czyli......Kitka-Mitka. Kitka bo puszysty ogonek każdej wiewiórki to wielka jej chluba i ozdoba, a Mitka bo jest miła i moja i tak się to jakoś dobrze zrymowało... Jeżeli miałam już taką miłą przyjaciółkę - przewodniczkę dzięki, której odkryłam to piękne miejsce i jednocześnie jego mieszkankę postanowiłam po powrocie do domu chociaż trochę się o niej dowiedzieć.
Od czego teraz jest internet! Jakie to udogodnienie! Człowiek zaparza sobie kubek pachnącej herbaty, której smaków i rodzajów w obecnych czasach jest tyle, że aż nie wiadomo którą wybrać bo jest i czarna i czerwona i zielona i biała i nawet żółta, nie mówiąc o różnych owocowych i ziołowych, siada z nią do komputera aby raz po raz popijać po łyku i nie tracić czasu na „wyprawy” do kuchni jak z wrażenia zacznie mu zasychać w gardle i zaczyna buszować po tylu różnych tematach i wyczytać tyle wiadomości ile tylko zechce! Zaparzyłam więc zieloną na cześć moich zielonych sosen i świerka i odnalazłam na zdjęciu identyczną wiewióreczkę jak moja!
Otóż okazała się to tak zwana „wiewiórka pospolita” choć uważam, że nazwa „pospolita” absolutnie do niej nie pasuje. Moja wiewiórka od samego początku okazała się niepospolita i taka dla mnie zawsze będzie! Osobniki jej gatunku ważą średnio 200-300 gramów, a zatem tyle ile torebka moich ulubionych landrynek! Długa jest na 20-24 cm, a jej ogonek jest prawie tak długi jak ona sama bo może mieć od 17 do 20 cm! Czy je tylko same orzeszki? Otóż nie! Je także żołędzie, grzyby, owoce, owady. A czy mieszka tylko w dziupli? Okazuje się, że też nie! Oprócz wymoszczenia sobie gniazdka w dziupli całkiem udanie buduje sobie swoje gniazdka z gałęzi, które utyka mchami i porostem. Rzadko łączy się w pary, żyje samotnie! Zasmuciła mnie ta wiadomość, a jednocześnie w jakiś sposób ucieszyła. Od tej pory nie będzie samotna, będzie miała mnie, a ja będę miała ją! Ja też żyłam sama! Zapytacie, a gdzie podział się mąż? Niestety, już dawno temu rozstaliśmy się... Czasami tak w życiu bywa, że ludzie najpierw kochają się, a potem z jakiegoś powodu nie umieją już ze sobą rozmawiać i zaczynają się oddalać od siebie tak bardzo, że stają się sobie zupełnie obcy. Weźcie tą opcje pod uwagę gdyby kiedyś i wam się coś takiego przytrafiło. Ale wtedy należy zachować te najpiękniejsze wspomnienia z tego co było, bo zawsze, każde spotkanie, nawet najkrótsze ma takie chwile. I należy dać całkowitą wolność tej drugiej osobie życząc jej szczerze powodzenia w dalszym życiu... Na tym polega właśnie prawdziwa ludzka miłość...
Mając zatem wiedzę, że wiewiórki budują sobie także gniazda na drzewach, a do tego jeszcze, że lubią zdrapywać korę drzew iglastych i spijać wypływającą z nich żywicę, będąc kolejnego razu w moim sosnowym Bajkowie podeszłam do iglaków i zadarłam głowę do góry! Czy wśród nich wypatrzę gniazdko mojej przyjaciółki?
Sosny i świerk rosnące bardzo blisko siebie splatały się gałęziami nawzajem jak najwięksi przyjaciele, którzy kochają się i jednocześnie ochraniają w razie jakiegoś niebezpieczeństwa. Wszystkie były bardzo, bardzo wysokie, ale najwyższy był świerk. Szukając informacji o wiewiórce poszukałam od razu informacji o przedstawicielach mojego leśnego zagajnika wszak pochodzą oni z jednego świata przyrody – flory i fauny. I tutaj także oburzyłam się na ich nazwy ! Otóż mój ”świerk” nazywał się „świerk pospolity”, czyli tak samo jak wiewiórka! A przecież wystarczyło spojrzeć na jego dostojną koronę wysoką prawie do nieba, cudowną zieleń jego
gęstych igiełek i mnóstwa brązowych szyszek aby nadać mu miano „królewskiego”. Nie lepiej jeśli chodzi o nazwę przedstawiała się sprawa z sosnami. One znów nazywały się „sosny zwyczajne”. A przecież nie były zwyczajne! Każda z nich była niby taka sama, ale zupełnie inna i każda nadzwyczajna!
To tak jak z ludźmi. Wszyscy jesteśmy niby tacy sami, jednakowo mamy ręce, nogi, głowę, tułów, ale charakter każdy ma zupełnie inny. Również linie papilarne każdy ma tylko swoje. Otwórzcie dłonie i popatrzcie na koniuszki swoich palców! Czy widzicie na ich końcach takie malutkie zaokrąglone rowki? Czy uwierzycie, że tyle ile jest ludzi na świecie tyle jest linii papilarnych, nie ma dwóch jednakowych? A zatem jaki stąd wniosek? Że każdy człowiek jest wyjątkowy i niepowtarzalny, a dzięki temu jest królem świata, a już na pewno swojego i tylko od niego zależy jak go sobie urządzi!
Ale wracając do mojego zielonego zagajnika to o ile informacja o nazwach wiewiórki, świerka i sosenek zdała mi się absolutnie do nich nie pasująca o tyle odnośnie wiewiórki zasmuciła mnie inna, choć ta sama ucieszyła mnie ogromnie jeśli chodzi o sosny i świerk...
Otóż wiewiórki żyją średnio tylko 6-7 lat gdy świerk nawet tylko „pospolity” żyje około 200-300 lat, a sosna nawet najbardziej „zwyczajna” około 300-500 lat! Wyobrażacie to sobie?! Ile one jeszcze będą widziały i słyszały i ile jeszcze wyszumią! A zatem smutno mi się zrobiło gdy pomyślałam, że moja wiewióreczka Kitka-Mitka tylko tyle ma czasu aby cieszyć się swoim gniazdkiem, biegać po drzewach poznając ich tajemnice, chrupać orzeszki i dawać ludziom tyle radości, bo dobrze wiecie, że każdy kiedy tylko zobaczy zwinną, wdzięczną z ogonkiem zadartym
do góry wiewióreczkę, nieraz tak oswojoną, że orzeszka bierze z ręki to wtedy nie ma siły aby się nie uśmiechnąć i przez cały dzień mieć dobry humor!
Patrząc zatem w górę i przeszukując wzrokiem konary splecionych gałęzi wypatrywałam gniazdka mojej Kitki-Mitki. Gałęzie zachodziły jedna na drugą tworząc całość, gęstą i zwartą. Jeśli tam Kitka-Mitka uwiła sobie swoje gniazdko to lepiej wybrać nie mogła! Było tam bardzo bezpiecznie, nawet najbardziej zwinny kot nie dotarłby do niego, a ponadto cichutko i cieplutko bo wiatr z trudem przedzierał się przez taką gęstwinę. Patrzyłam i patrzyłam aż wreszcie na jednym rozwidleniu gałęzi zobaczyłam jej domek! Tak, to na pewno tutaj miała swoje mieszkanko i zrobiło mi się tak ciepło na duszy jakby słońce złożyło w niej swój pocałunek!
Podeszłam do świerka, bo to w jego gałęziach moja przyjaciółka znalazła swoje miejsce na ziemi, a raczej nad ziemią i przytuliłam policzek do jego chropowatego pnia. I nagle, słuchajcie, słuchajcie, wydało mi się, że słyszę jakiś szept, jakieś pomruki, jakieś ciche mruczando! Przywarłam do niego jeszcze mocniej, szept stawał się coraz wyraźniejszy aż zaczęłam rozróżniać słowa! Świerk przemówił do mnie, a przecież o niczym innym nie marzyłam!
Ewa Radomska /ciąg dalszy nastąpi.../
Nie śpieszyłam się, na początku patrzyłam tylko z zachwytem na moje sosny i na górujący nad nimi świerk i wypatrywałam mojej przewodniczki - wiewiórki. Zgromadziłam dla niej spory zapas orzeszków żeby kiedy się pojawi miała na przywitanie. Przez jakiś czas nie było jej, no trudno, pomyślałam, pewnie ma tam gdzieś w „terenie” swoje sprawy, ale na pewno za jakiś czas tu wróci bo zawsze wraca się do swojego domu...
Nie pomyliłam się. Tego dnia słońce schowało się za chmury, zaczynał kropić mały deszczyk, był to nieśmiały początek lata, a wtedy zdarzają się pochmurne dni kiedy wiosna jeszcze całkiem nie odeszła, a lato jeszcze nie przyszło na dobre. Siedziałam sobie na foteliku w mojej altance, piłam aromatyczną kawę przyniesioną ze sobą w termosie i raz po raz spoglądałam na drzewa i ścieżkę czy nie pojawi się na niej mój mały rudzielec. A swoją drogą to nie wiem dlaczego na wiewiórki mówi się „Basia”. Miałam dwie koleżanki Basie, ale żadna z nich nie była mała i ruda, a wręcz przeciwnie, były to dorodne blondynki choć z tego względu nie miały łatwego życia chyba wiecie dlaczego...Nie wiadomo kto to wymyślił, że blondynki są głupie, puste i nic nie wiedzą. Ile na ten temat jest żartów, kawałów – po prostu co niemiara. A przecież to wcale nie prawda. Liczy się tylko to co jest w głowie, a nie na głowie, człowiek rodzi się z określonym kolorem włosów i
nie ma na to żadnego wpływu. Pamiętajcie o tym gdyby ktoś dokuczał wam z tego powodu. Ale wracając do nazywania wiewiórek „Basią” to sympatyczny zwyczaj choć oczywiście można wymyślać dla nich i swoje własne imiona... Są to nader przemiłe zwierzątka, które przybiegają nieraz bardzo blisko, stają na dwóch łapkach z zadartą kitką do góry i patrzą na was swoimi małymi rozumnymi ślepkami, a kiedy dostaną orzeszka to biorą go w łapki i szybciutko niosą do swojej dziupli...
I właśnie w pewnym momencie kątem oka zauważyłam, że coś się poruszyło na ścieżce. Odstawiłam zatem kubek z kawą i po cichutku wyszłam z altanki na ścieżkę. Nie pomyliłam się! Moja ruda przewodniczka stała na jej początku z zadartym łebkiem przypatrując się sosnom jakby miarkowała wspinaczkę w górę. Zawróciłam natychmiast po orzeszki i wołając „baś, baś, baś” położyłam parę na ścieżce nie zbliżając się jednak za bardzo aby jej nie spłoszyć. Spojrzała w moją stronę, po czym po chwili hyc, hyc, hyc podbiegła do pierwszego orzeszka...
I wtedy nazwałam ją po swojemu czyli......Kitka-Mitka. Kitka bo puszysty ogonek każdej wiewiórki to wielka jej chluba i ozdoba, a Mitka bo jest miła i moja i tak się to jakoś dobrze zrymowało... Jeżeli miałam już taką miłą przyjaciółkę - przewodniczkę dzięki, której odkryłam to piękne miejsce i jednocześnie jego mieszkankę postanowiłam po powrocie do domu chociaż trochę się o niej dowiedzieć.
Od czego teraz jest internet! Jakie to udogodnienie! Człowiek zaparza sobie kubek pachnącej herbaty, której smaków i rodzajów w obecnych czasach jest tyle, że aż nie wiadomo którą wybrać bo jest i czarna i czerwona i zielona i biała i nawet żółta, nie mówiąc o różnych owocowych i ziołowych, siada z nią do komputera aby raz po raz popijać po łyku i nie tracić czasu na „wyprawy” do kuchni jak z wrażenia zacznie mu zasychać w gardle i zaczyna buszować po tylu różnych tematach i wyczytać tyle wiadomości ile tylko zechce! Zaparzyłam więc zieloną na cześć moich zielonych sosen i świerka i odnalazłam na zdjęciu identyczną wiewióreczkę jak moja!
Otóż okazała się to tak zwana „wiewiórka pospolita” choć uważam, że nazwa „pospolita” absolutnie do niej nie pasuje. Moja wiewiórka od samego początku okazała się niepospolita i taka dla mnie zawsze będzie! Osobniki jej gatunku ważą średnio 200-300 gramów, a zatem tyle ile torebka moich ulubionych landrynek! Długa jest na 20-24 cm, a jej ogonek jest prawie tak długi jak ona sama bo może mieć od 17 do 20 cm! Czy je tylko same orzeszki? Otóż nie! Je także żołędzie, grzyby, owoce, owady. A czy mieszka tylko w dziupli? Okazuje się, że też nie! Oprócz wymoszczenia sobie gniazdka w dziupli całkiem udanie buduje sobie swoje gniazdka z gałęzi, które utyka mchami i porostem. Rzadko łączy się w pary, żyje samotnie! Zasmuciła mnie ta wiadomość, a jednocześnie w jakiś sposób ucieszyła. Od tej pory nie będzie samotna, będzie miała mnie, a ja będę miała ją! Ja też żyłam sama! Zapytacie, a gdzie podział się mąż? Niestety, już dawno temu rozstaliśmy się... Czasami tak w życiu bywa, że ludzie najpierw kochają się, a potem z jakiegoś powodu nie umieją już ze sobą rozmawiać i zaczynają się oddalać od siebie tak bardzo, że stają się sobie zupełnie obcy. Weźcie tą opcje pod uwagę gdyby kiedyś i wam się coś takiego przytrafiło. Ale wtedy należy zachować te najpiękniejsze wspomnienia z tego co było, bo zawsze, każde spotkanie, nawet najkrótsze ma takie chwile. I należy dać całkowitą wolność tej drugiej osobie życząc jej szczerze powodzenia w dalszym życiu... Na tym polega właśnie prawdziwa ludzka miłość...
Mając zatem wiedzę, że wiewiórki budują sobie także gniazda na drzewach, a do tego jeszcze, że lubią zdrapywać korę drzew iglastych i spijać wypływającą z nich żywicę, będąc kolejnego razu w moim sosnowym Bajkowie podeszłam do iglaków i zadarłam głowę do góry! Czy wśród nich wypatrzę gniazdko mojej przyjaciółki?
Sosny i świerk rosnące bardzo blisko siebie splatały się gałęziami nawzajem jak najwięksi przyjaciele, którzy kochają się i jednocześnie ochraniają w razie jakiegoś niebezpieczeństwa. Wszystkie były bardzo, bardzo wysokie, ale najwyższy był świerk. Szukając informacji o wiewiórce poszukałam od razu informacji o przedstawicielach mojego leśnego zagajnika wszak pochodzą oni z jednego świata przyrody – flory i fauny. I tutaj także oburzyłam się na ich nazwy ! Otóż mój ”świerk” nazywał się „świerk pospolity”, czyli tak samo jak wiewiórka! A przecież wystarczyło spojrzeć na jego dostojną koronę wysoką prawie do nieba, cudowną zieleń jego
gęstych igiełek i mnóstwa brązowych szyszek aby nadać mu miano „królewskiego”. Nie lepiej jeśli chodzi o nazwę przedstawiała się sprawa z sosnami. One znów nazywały się „sosny zwyczajne”. A przecież nie były zwyczajne! Każda z nich była niby taka sama, ale zupełnie inna i każda nadzwyczajna!
To tak jak z ludźmi. Wszyscy jesteśmy niby tacy sami, jednakowo mamy ręce, nogi, głowę, tułów, ale charakter każdy ma zupełnie inny. Również linie papilarne każdy ma tylko swoje. Otwórzcie dłonie i popatrzcie na koniuszki swoich palców! Czy widzicie na ich końcach takie malutkie zaokrąglone rowki? Czy uwierzycie, że tyle ile jest ludzi na świecie tyle jest linii papilarnych, nie ma dwóch jednakowych? A zatem jaki stąd wniosek? Że każdy człowiek jest wyjątkowy i niepowtarzalny, a dzięki temu jest królem świata, a już na pewno swojego i tylko od niego zależy jak go sobie urządzi!
Ale wracając do mojego zielonego zagajnika to o ile informacja o nazwach wiewiórki, świerka i sosenek zdała mi się absolutnie do nich nie pasująca o tyle odnośnie wiewiórki zasmuciła mnie inna, choć ta sama ucieszyła mnie ogromnie jeśli chodzi o sosny i świerk...
Otóż wiewiórki żyją średnio tylko 6-7 lat gdy świerk nawet tylko „pospolity” żyje około 200-300 lat, a sosna nawet najbardziej „zwyczajna” około 300-500 lat! Wyobrażacie to sobie?! Ile one jeszcze będą widziały i słyszały i ile jeszcze wyszumią! A zatem smutno mi się zrobiło gdy pomyślałam, że moja wiewióreczka Kitka-Mitka tylko tyle ma czasu aby cieszyć się swoim gniazdkiem, biegać po drzewach poznając ich tajemnice, chrupać orzeszki i dawać ludziom tyle radości, bo dobrze wiecie, że każdy kiedy tylko zobaczy zwinną, wdzięczną z ogonkiem zadartym
do góry wiewióreczkę, nieraz tak oswojoną, że orzeszka bierze z ręki to wtedy nie ma siły aby się nie uśmiechnąć i przez cały dzień mieć dobry humor!
Patrząc zatem w górę i przeszukując wzrokiem konary splecionych gałęzi wypatrywałam gniazdka mojej Kitki-Mitki. Gałęzie zachodziły jedna na drugą tworząc całość, gęstą i zwartą. Jeśli tam Kitka-Mitka uwiła sobie swoje gniazdko to lepiej wybrać nie mogła! Było tam bardzo bezpiecznie, nawet najbardziej zwinny kot nie dotarłby do niego, a ponadto cichutko i cieplutko bo wiatr z trudem przedzierał się przez taką gęstwinę. Patrzyłam i patrzyłam aż wreszcie na jednym rozwidleniu gałęzi zobaczyłam jej domek! Tak, to na pewno tutaj miała swoje mieszkanko i zrobiło mi się tak ciepło na duszy jakby słońce złożyło w niej swój pocałunek!
Podeszłam do świerka, bo to w jego gałęziach moja przyjaciółka znalazła swoje miejsce na ziemi, a raczej nad ziemią i przytuliłam policzek do jego chropowatego pnia. I nagle, słuchajcie, słuchajcie, wydało mi się, że słyszę jakiś szept, jakieś pomruki, jakieś ciche mruczando! Przywarłam do niego jeszcze mocniej, szept stawał się coraz wyraźniejszy aż zaczęłam rozróżniać słowa! Świerk przemówił do mnie, a przecież o niczym innym nie marzyłam!
Ewa Radomska /ciąg dalszy nastąpi.../