Weranda literacka

Moje sanatoryjne życie.

  
        Nie wiem co mi się stało, że po 20-letniej przerwie postanowiłam pojechać do
sanatorium. Jak postanowiłam, tak zrobiłam i po dziesięciu miesiącach dostałam
skierowanie do sanatorium "Stary Zdrój" w Polanicy. Był piękny dzień wrześniowy, gdy
znalazłam się w starym poniemieckim budynku, pięknie odrestaurowanym w stylu retro.
Na ścianach były ładne, ale ciemne tapety, oświetlenie było "buduarowe", więc o
czytaniu wieczorem nie było mowy. Na moje pytanie, skierowane do kierowniczki,
dlaczego przy łóżkach nie ma lampek, przy których można by czytać, usłyszałam, że
wieczorem się nie czyta. Bardzo brakowało sali klubowo - integracyjnej, z fotelami i
wielkim telewizorem. No, ale za telewizor w pokoju pobierano opłatę w wysokości 150
zł. Kto był w sanatorium ten wie, że dzień przyjazdu i zakwaterowania to swoisty
Armagedon. Dostałam trzyosobowy pokój z balkonem. Budynek był usytuowany na
uboczu, a do parku zdrojowego czyli tzw. centrum Polanicy były 2 km. Niektórzy
kuracjusze nigdy tam nie doszli. Budynek stał przy wybrukowanej ulicy i każdy przejazd
samochodu zakłócał ciszę kuracjuszy odpoczywających w pokojach. Pokoje były 2
osobowe (dla małżeństw), a pozostałe - 3, 4 i 5 osobowe. Każdy pokój miał jedną
łazienkę, jak sobie radziło 5 pań - nie wiem. W budynku znajdowała się stołówka i baza
zabiegowa, co było dużym plusem. Zabiegi były bardzo różnorodne, a fizjoterapeuci
bardzo profesjonalni. Kuchnia przygotowywała potrawy na miejscu i były one świeże,
niestety niezbyt smaczne. Porcje, szczególnie dla mężczyzn, były zbyt małe. Najlepszy
dowód na kiepskie jedzenie, to utrata przeze mnie 2 kilogramów. To akurat bardzo mnie
ucieszyło.

        Dwie panie M. czyli Mariolka i Marzenka. Moje współlokatorki. Obie z małych
wiosek, obie tuż przed emeryturą, czyli 50+, obie częste bywalczynie sanatoriów.
Przywiezione samochodami przez mężów, zabrały dosłownie "pół domu", z którym nie
mogły się pomieścić, bo szafa w pokoju była jedna. Mariolka wysoka, zgrabna, ruchliwa,
co chwilę biegała na papierosa i codziennie o godz.7.00, włączała czajnik i parzyła kawę.
Codziennie przebiegała "swoje trasy", aby stracić kalorie, co jednak nie uchroniło jej
przed utyciem. Ale też uratowała nas, bo posiadała talię kart i "rżnęłyśmy" w makao,
wojnę i świnkę całe wieczory. Było to cenne, bo czytanie przy tym świetle groziło utratą
wzroku, a za telewizor, dla zasady, nie zapłaciłyśmy. Poza tym Mariolka zwierzyła mi
się, że nie lubi czytać i nie czyta. Może dlatego nie umiała opowiedzieć jak było na
wieczorku tanecznym w "Zdrojowej". Druga z pań - Marzenka, wysoka, 110 kg "żywej
wagi", od której dowiedziałam się, że jej jest ciepło, a mnie ciągle zimno, bo w moim
wieku krew już tak nie krąży. Na moje słowa, że "starość nie radość, młodość nie
wieczność" na chwilę zaniemówiła. Obie panie przytyły, ale nie na wikcie sanatoryjnym.
Cały czas miały ogromne zapasy w lodówce i coś chrupały, ssały, gryzły, przekąszały.
Stukilowa Marzenka jadła śliwki (na trawienie) i słodycze w ogromnej ilości. Mariolka
po posiłkach sanatoryjnych, jadła drugie tyle w pokoju. Ja i tak miałam dobrze, bo w
sąsiednim pokoju mieszkała sędziwa pani, która twierdziła, że karmią nas "byle czym" i
przed snem zajadała chińskie zupki i zakąszała mocno czosnkową kiełbasą. Współczułam
lokatorkom.

        Zdzisław, Wiesław i Bolesław, trzej muszkieterowie. Tak nazwałam panów, z
którymi jadałam posiłki. Najstarszy, 90 - letni Bolesław, wysoki, chudy pan, siedział
obok mnie i nie musiałam patrzeć jak je, ale relacjonował mi to po posiłkach zgorszony
Zdzisiu. Bolesław mieszkał samotnie, w starej, ale zadbanej chałupie, na dolnośląskiej
wsi. Tam wraz z żoną wychował dwójkę dzieci i doczekał wnuków i prawnuków. To
wszystko od córki Ani, bo syn jest starym kawalerem i Bolek niechętnie i nim mówił.
Bolesław wokół domu miał ogródek z oczkiem wodnym, o który dbał, miał dobrych
sąsiadów i swoje hobby, czyli wędkowanie. Pod koniec pobytu zaprosił mnie na
degustację "krówek". Były wyjątkowo smaczne. Niestety, lekarz powinien zastanowić się
nad zleconymi zabiegami dla tak sędziwego kuracjusza, bo 3 dni przed końcem turnusu,
ręka Bolkowa spuchła i bardzo bolała, nie dając mu spać. Naprzeciwko siedział Zdzisiu
(87 lat), który z rzadka brał udział w rozmowie, bo pomimo aparatów słuchowych, w
gwarze rozmów stołówkowych nie rozumiał słów. Ale po jego minie i wznoszonych do
góry oczach, mogłam wywnioskować co się dzieje na talerzu Bolka. Zdzisiu nie był z
niczego zadowolony, do tego stopnia, że wyjechał dzień wcześniej, płacąc karne 192 zł.
Trzeci z panów - Wiesław (85 lat), niski, nieładny pan, miał jednak taki sposób mówienia
i taki tembr głosu, że z przyjemnością się z nim rozmawiało. Opowiedział mi króciutko o
swoim życiu, na koniec mówiąc, że żonę ma wspaniałą, ale z wiekiem zrobiła się
wilczycą i coraz gorzej gotuje. W związku z tym w ostatnim tygodniu przyjechała do
Wiesia znajoma i razem spędzali miło czas. Był zwyczaj stołówkowy, że po posiłku, jak
w barze samoobsługowym, odnosiło się naczynia. Panowie zawsze mnie w tym
wyręczali.

        Zaskoczyło mnie, że na początku, dla moich współlokatorek i dla panów od
stolika, byłam jakąś "panią profesor", "uczoną", bo posługuję się takim językiem, i
używam takich słów, że trochę się boją odezwać. Moje wyjaśnienia poskutkowały i
późniejsze rozmowy toczyły się gładko. Nie mogłam ich poprawiać i musiałam
"strawić": poszłem, wyszłem i lubieją.

A ja? Wyjechałam z Polanicy Zdroju z myślą, że za 2-3 tygodnie może odczuję efekty
kuracji, że jestem za stara, żeby mieszkać z obcymi osobami i, że nigdy więcej
sanatorium. Uprzedziłam rodzinę i przyjaciół, że jak mi jeszcze taki pomysł zaświta, to
mają mnie kopnąć w zadek.

Aha, i jeszcze miła niespodzianka po powrocie. Gdy wysiadłam z taksówki, i
zastanawiałam się jak z walizką pokonać 11 stopni dzielących mnie od mieszkania, z
garażu wybiegł mały chłopczyk, a za nim młody tatuś, który widząc moją minę, bez
słowa, chwycił walizkę i wniósł mi ją do mieszkania. Usłyszałam jak chłopczyk mówi z
podziwem: "Tatusiu, jesteś bohaterem, pomogłeś starszej pani".

Ewa Semków

Dołącz do dyskusji - napisz komentarz

Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi.
Obraźliwe komentarze są blokowane wraz z ich autorami.

  • Iwona Zmyslona 30/12/2024, 10:34

    Z przyjemnością przeczytałam sanatoryjne wspomnienia Ewy Semków. Wcześniej trafiałam na Jej teksty, ale ten powinien być mi szczególnie bliski, bo sanatoryjne życie poznałam bardzo dobrze. Co prawda regularnie bywałam w Busku-Zdroju i Lądku-Zdroju w dzieciństwie i wczesnej młodości, ale mimo upływu lat niewiele się chyba zmieniło. Ostatni raz byłam w sanatorium w roku 1985, a więc już za kilka dni będzie 40 lat. Podobnie jak bohaterka tego artykułu, nie bardzo lubię dzielić z kimś pokój. O tzw. jedynki trudno nawet w Domach Opieki, więc nie dziwi mnie, że w sanatoriach także. Jedzenie w naszych szpitalach, czy sanatoriach zawsze było marne, bo te placówki były kiepsko dofinansowywane w PRL-u, a po 1989, to już w ogóle inny świat. Dobrze, że od medycznej strony, fachowości lekarzy, pielęgniarek i fizykoterapeutów, kuracjusze nie narzekają(może dlatego, że większość z nas nie ma pojęcia o medycynie).
    Pani Ewie życzę, żeby naprawdę odczuła poprawę stanu zdrowia i miło spędziła nadchodzący rok, ciesząc czytelników nowymi tekstami, zamieszczanymi na łamach "Kobieta 50 Plus".

  • Teresa 18/10/2024, 10:29

    Ewuniu ja w tym roku też spędziłam czas czerwcowy w sanatorium w Kudowie. Co prawda miałam pokój 2 osobowy z młodszą o 11 lat kobitką, za to też wyższą i masywniejszą. Z tej racji panowała nade mną a raczej starała się panować. Jak wiesz potrafię mieć swoje zdanie i umiem to wykorzystać. Budynek w miarę porządny niestety tylko spanie i jedzenie natomiast zabiegi w 4 różnych budynkach na terenie parku około 1 km od miejsca zamieszkania. Jedzenie też tradycyjnie nie najlepsze. Ratowały nas wycieczki w weekendy do Wiednia i Czech oraz drobne wyjazdy w pobliskie ciekawe miejsca. Ja byłam samochodem więc tak podróżowalyśmy z moją współspaczką. Nie powiem, że więcej nie pojadę do sanatorium ale jedno jest pewne, że albo pokój jednoosobowy albo pojadę z osobą towarzyszącą. Pozdrawiam serdecznie Teresa

  • Maciej Mączka 18/10/2024, 8:34

    "nigdy więcej sanatorium" - choć nie byłem, zapamiętam.