Uroda 50 plus

Z notatnika byłej Xelki (4)

Nawet jak się o świcie nie ma apetytu, to przez cały dzień można nieźle nadrobić.

Koleżanki z pracy też o poranku bywają smutne, wobec tego ledwie zaczął się dzień pracy, pada hasło: czas na kawę! Któraś biegnie do cukierni i wraca z pokaźnym pakunkiem – lekarstwem na jesienną depresję. W porze obiadu zamawia się telefonicznie  jakiś fastfood – paskud, dla podniesienia poziomu hormonu szczęścia. Po pracy rodzinny obiad, po obiedzie malutki batonik, bo popołudniowa kawa bez słodyczy nie smakuje, na kolację jakaś mała kanapka, ale z masłem i grubym plastrem wieprzowej szynki, a czasem, dla relaksu i rozluźnienia -  kieliszek alkoholu.

W zasadzie nie ma powodu do niepokoju, bo śniadania się nie jadło, batonik był bardzo mały, a kolacja wyjątkowo uboga. Więc skąd się wziął ten nowy kilogram? Pewnie waga źle wskazuje, albo organizm zatrzymuje zbyt wiele wody, bo nie było od czego przytyć. Można kontynuować dotychczasowy rytuał żywieniowy, uspokajać się w międzyczasie, że waga płata jakieś figle, trwać w tym stanie do wiosennego przebudzenia, polegającego na szokującym odkryciu, że garderoba z ubiegłego sezonu podejrzanie się skurczyła.

Odchudzanie i dbanie o właściwe żywienie jest sprawą bardzo matematyczną. Nie polecam jednak noszenia w torebce kalkulatora i skrzętnego wyliczania ilości skonsumowanych kalorii. Wystarczy zapamiętać, że dobowe zapotrzebowanie energetyczne dla organizmu kobiety w kwiecie wieku, prowadzącej raczej osiadły tryb życia to ok. 2000 kcal. Natomiast utrata 1 kg wagi polega na spaleniu 7000 kcal, a przybranie 1 kg  to spożycie nadmiaru w tej samej ilości. Z rachunku wynika, że mały batonik, plus ciastko, plus kieliszek wina codziennie, da nam po tygodniu kilogram w biodrach.

Nasuwają się jeszcze pytania: to co z życiem towarzyskim? Nie należy nigdzie bywać? Nie wolno spotykać się z przyjaciółmi? Nie chodzić na przyjęcia, do restauracji?

Ależ oczywiście trzeba bywać! Przyjaciele każdemu są potrzebni. Wystarczy pamiętać, ze każdy spożyty kęs ma jakąś wartość energetyczną i jeśli jednego dnia się przedobrzy, to następnego dnia trzeba się oszczędzać i zażywać ruchu. A w pracy lepiej nie zamawiać niczego na wynos. Takie jedzenie nie służy nikomu, nawet chudzielcom. W dodatku jest  drogie.

Dbanie o figurę jest bardzo modne i można uczynić ze swej diety atut godny naśladowania. Na propozycję zjedzenia czegoś niezdrowego wystarczy odpowiadać: dziękuję, nie jadam. Tak robią przecież gwiazdy i nikt nie ma im za złe.

Praca zawodowa jest wielkim wyzwaniem energetycznym dla organizmu, dlatego trzeba zabierać ze sobą z domu taką ilość jedzenia, by można było swobodnie sprostać wszystkim obowiązkom służbowym, nie słaniając się przed fajrantem.

To co zabierać do pracy? Kromkę razowego chleba, plasterek chudej szynki, jogurt naturalny, jakiś owoc i coś na przegryzkę, np. pokrojone w kwiatek plasterki marchewki. Słone paluszki to przecież tylko mąka, sól i nadmiar kalorii.

Kiedy koleżanki zauważą chudnięcie, zaczną zazdrościć i naśladować. Nie będzie już biegania do cukierni  baru naprzeciw i innego wodzenia na pokuszenie.

Do kwiatków z marchewki dołączy jeszcze ogórek w słupki, papryka w paseczki i wąsy z pora.

Wanda Szymanowska

Dołącz do dyskusji - napisz komentarz

Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi.
Obraźliwe komentarze są blokowane wraz z ich autorami.

Artykuł nie posiada jeszcze żadnych komentarzy.

Dodaj pierwszy komentarz i bądź motorem nowej dyskusji. Zachęcamy do tego.