Uroda 50 plus
Z notatnika byłej Xelki (5)
Sobota to mój ulubiony dzień tygodnia. Nie tylko dlatego, że nie idę do pracy. To także dzień ważenia. Tak jest od ponad pięciu lat
Wskakuję na wagę i…! Jest cudnie! W rzędzie dziesiątek siódemka! Ostatnio taką wagę miałam w latach licealnych. Potem tyłam, chudłam, znów tyłam i to z nawiązką zwaną jo –jo, znów chudłam, potem byłam w ciąży, utyłam jak słoń, aż dorobiłam się 120 kg.
Wszystko mnie męczyło, chodzenie, siedzenie, leżenie, a nawet oddychanie. Letnie upały bywały nie do zniesienia: otarcia i odparzenia w różnych miejscach, ciągle czerwona i spocona twarz, opuchnięte kostki, dokuczliwy i nieładny żylak na jednej nodze, nadciśnienie sięgające granic możliwości urządzenia mierniczego. A garderoba, szkoda gadać! Czarna suknia typu wór, z trzema otworami – na głowę i ręce, obuwie – rozczłapane kapcie. Seksapilu w tym wszystkim nie było, ani na lekarstwo.
Zaczęłam w sierpniu 2007. Mądrze, konstruktywnie, systematycznie i bez pośpiechu. Takiej nadwagi nie da się zrzucić w ciągu kilku miesięcy, bo efekt jo – jo będzie zatrważający.
Najpierw przestałam się obżerać. To przełomowy krok, bo jestem smakoszem obdarzonym żołądkiem niemal bez dna, a kiedy wreszcie się zapełniał, żałowałam, nie mam tylko jeden. Zupełnie jak obżartuch Franciszek w staroświeckiej lekturze z lat młodzieńczych ,,Kto mi dał skrzydła” J. Porazińskiej.
Przez kilka miesięcy jadłam normalnie. To nie była żadna dieta, ale już jesienią waga pokazała, że jest kilka kilogramów mniej. Potem porzuciłam słodycze, słodzenie napojów, smażenie mięs na tłuszczach tzw. dodanych. Na wiosnę wyglądałam już dość przyzwoicie, a waga zbliżała się powoli do setki. Dwucyfrową wagę osiągnęłam pod koniec wakacji, bo trochę sobie przykręciłam. Latem jest to znacznie łatwiejsze. Organizm nie ma wtedy zapotrzebowania na treściwe jedzenie, poza tym warzyw jest pod dostatkiem. Z owocami radziłabym uważać, bo są zdradliwe, szczególnie banany, gruszki, winogrona i …arbuz. Niby taki niewinny, a jednak.
Jesienią i zimą zdarza mi się zgrzeszyć. Zdarza się, że przybędzie jakiś kilogram. Ale na wiosnę biorę się w garść i nowy kilogram znika razem z kilkoma dodatkowymi. A latem – jak zwykle – rzucam się do ataku. Tak jest co roku.
W minione wakacje postanowiłam stanąć do ostatniej, decydującej rundy i osiągnąć wymarzoną wagę, tzn. z siódemką w rzędzie dziesiątek. Udało się. Mam nadzieję, że nim nastanie zima, siódemka umocni swoją pozycję. Nie mam zamiaru przesadzać, mimo że wskaźnik BMI oscyluje na granicy dużej nadwagi i otyłości. On nie został wymyślony dla nas – kobiet dojrzałych. Dotyczy młodych kobiet. Nadmiernie wychudzona pięćdziesięciolatka wygląda jak nękana chorobą.
Już nie noszę worów i rozczłapanych kapci. Ładnie się mieszczę w zgrabne spódnice i modne buty. Ciśnienie krwi mam prawie podręcznikowe, a cholesterol jak niemowlę. Nic mnie nie męczy. Mogłabym pracować całą dobę, ale w trosce o zdrowie usiłuję wypoczywać racjonalnie.
Czuję się jakby mi ubyło lat! To fantastyczne uczucie!
Wanda Szymanowska
Wszystko mnie męczyło, chodzenie, siedzenie, leżenie, a nawet oddychanie. Letnie upały bywały nie do zniesienia: otarcia i odparzenia w różnych miejscach, ciągle czerwona i spocona twarz, opuchnięte kostki, dokuczliwy i nieładny żylak na jednej nodze, nadciśnienie sięgające granic możliwości urządzenia mierniczego. A garderoba, szkoda gadać! Czarna suknia typu wór, z trzema otworami – na głowę i ręce, obuwie – rozczłapane kapcie. Seksapilu w tym wszystkim nie było, ani na lekarstwo.
Zaczęłam w sierpniu 2007. Mądrze, konstruktywnie, systematycznie i bez pośpiechu. Takiej nadwagi nie da się zrzucić w ciągu kilku miesięcy, bo efekt jo – jo będzie zatrważający.
Najpierw przestałam się obżerać. To przełomowy krok, bo jestem smakoszem obdarzonym żołądkiem niemal bez dna, a kiedy wreszcie się zapełniał, żałowałam, nie mam tylko jeden. Zupełnie jak obżartuch Franciszek w staroświeckiej lekturze z lat młodzieńczych ,,Kto mi dał skrzydła” J. Porazińskiej.
Przez kilka miesięcy jadłam normalnie. To nie była żadna dieta, ale już jesienią waga pokazała, że jest kilka kilogramów mniej. Potem porzuciłam słodycze, słodzenie napojów, smażenie mięs na tłuszczach tzw. dodanych. Na wiosnę wyglądałam już dość przyzwoicie, a waga zbliżała się powoli do setki. Dwucyfrową wagę osiągnęłam pod koniec wakacji, bo trochę sobie przykręciłam. Latem jest to znacznie łatwiejsze. Organizm nie ma wtedy zapotrzebowania na treściwe jedzenie, poza tym warzyw jest pod dostatkiem. Z owocami radziłabym uważać, bo są zdradliwe, szczególnie banany, gruszki, winogrona i …arbuz. Niby taki niewinny, a jednak.
Jesienią i zimą zdarza mi się zgrzeszyć. Zdarza się, że przybędzie jakiś kilogram. Ale na wiosnę biorę się w garść i nowy kilogram znika razem z kilkoma dodatkowymi. A latem – jak zwykle – rzucam się do ataku. Tak jest co roku.
W minione wakacje postanowiłam stanąć do ostatniej, decydującej rundy i osiągnąć wymarzoną wagę, tzn. z siódemką w rzędzie dziesiątek. Udało się. Mam nadzieję, że nim nastanie zima, siódemka umocni swoją pozycję. Nie mam zamiaru przesadzać, mimo że wskaźnik BMI oscyluje na granicy dużej nadwagi i otyłości. On nie został wymyślony dla nas – kobiet dojrzałych. Dotyczy młodych kobiet. Nadmiernie wychudzona pięćdziesięciolatka wygląda jak nękana chorobą.
Już nie noszę worów i rozczłapanych kapci. Ładnie się mieszczę w zgrabne spódnice i modne buty. Ciśnienie krwi mam prawie podręcznikowe, a cholesterol jak niemowlę. Nic mnie nie męczy. Mogłabym pracować całą dobę, ale w trosce o zdrowie usiłuję wypoczywać racjonalnie.
Czuję się jakby mi ubyło lat! To fantastyczne uczucie!
Wanda Szymanowska
Dołącz do dyskusji - napisz komentarz
Artykuł nie posiada jeszcze żadnych komentarzy.
Dodaj pierwszy komentarz i bądź motorem nowej dyskusji. Zachęcamy do tego.