ElKis/Sępica
Sępica: Być młodym, być starym...
Droga, która mamy przejść, nie istnieje, tworzymy ją, idąc
Za czasów sępiczej młodości wiadomo było, że młodzi i starzy to zupełnie co innego. Że młodzi są głupsi od starszych, gorzej wykształceni, gorzej wychowani. I że w ogóle jest to drugorzędny sort obywateli.
Byliśmy wychowani według pedagogiki opartej na dwóch dogmatach: że ryby i dzieci nie mają głosu, i że bezdyskusyjny szacunek należy się ludziom starszym, którymi byli rodzice, nauczyciele oraz Wszyscy Dorośli. Autorytet zyskiwało się automatycznie wraz z wiekiem. Świetlistym przykładem byli stuletni mędrcy chińscy.
Autorytetem stawali się ludzie ze stopniem naukowym. Do Kowalskiego po studiach nie mówiło się: panie Kowalski, lecz: panie Magistrze. Gdy go chowano, tytuł był na katafalku. Magistra zrobili wszyscy ważni towarzysze i szybko okazało się, że „magistrów (jest) jak psów”. Autorytetem prawdziwym cieszył się stopień doktora, więc po marcu’ 68, gdy wyrzucono z kraju doktorów niewłaściwego pochodzenia, władze stworzyły stopień „doktora nominowanego”.
I oto po 1990 roku hierarchia autorytetów stanęła na głowie. Autorytet przynależny wiekowi przestał istnieć. Zaczęła się Era Młodości. Zachodni kapitał szukał do pracy ludzi bez obciążeń komunistycznym systemem pracy i myślenia. Otwartych, z energią, gotowych pracować i uczyć się, gotowych zapłacić każdą cenę za życie inne niż nędzne życie ich rodziców.
To była rewolucja, tsunami, które odrzuciło w niebyt ludzi starego świata, gorszych i lepszych, bez różnicy. Przerwane kariery, frustracje, żale, gorycz. Śmietnik historii.
Teraz nie miały głosu ryby i starcy 50+. Autorytet stał się przynależny - znów automatycznie – wyłącznie młodym. Kierownicy, dyrektorzy, liderzy – mieli nie 60, nie 50, nawet nie 40 lat. Wiesław Walendziak, jeden z pierwszych menadżerów krajowego chowu miał 32 lata, gdy obejmował jedno z najbardziej eksponowanych w Polsce stanowisk: dyrektora Polskiej Telewizji.
Nowe dojrzewało, rosło w wiedzę i w siłę. Starzy poodchodzili, złorzecząc na głupich, niedokształconych szczeniaków, którzy pozajmowali ich miejsca. Wielu z nich przez lata miało w głębokiej pogardzie komórki, komputery, laptopy. Dawna inteligencja, mówili - to było coś! To nowe- to barachło, byle jak i byle gdzie kształcone. Jakiś język obcy zna, ale głupie jak but.
Z biegiem lat ci trochę młodsi od tych odrzuconych zaczęli rozumieć, że za chwilę im także zagrozi tsunami. Że jeśli nie chcą w kwiecie wieku stać się odpadem historii, muszą przyjąć reguły Nowego: nauczyć się angielskiego, komórek, komputerów. I oto badania zaczęły przebąkiwać, że ci starsi, z doświadczeniem, tak jakoś cichcem znów są poszukiwani. Że tu i ówdzie jakiś 50-letni staruszek czy staruszka dostali pracę… Zaczęły się też dyskusje o granicach młodości. Okazało się, że stała się niezależna od wieku. Że wiele jest osób, które chcą pracować jak najdłużej. Okazało się też, i państwu by się to opłaciło… Już, już była nadzieja na prosperity także dla 50+ , lecz niestety, walnęło kolejne tsunami - kryzys. Walnęło i w starych i w młodych.
„Droga, która mamy przejść, nie istnieje, tworzymy ją, idąc” napisał hiszpański poeta Antonio Machado. Współczesna rzeczywistość okazała się zbyt skomplikowana, by mieć na nią gotowe recepty.
Elżbieta Kisielewska
foto: Alicja Kozłowska
Zdjęcie www.sxc.hu / cobrasoft
Byliśmy wychowani według pedagogiki opartej na dwóch dogmatach: że ryby i dzieci nie mają głosu, i że bezdyskusyjny szacunek należy się ludziom starszym, którymi byli rodzice, nauczyciele oraz Wszyscy Dorośli. Autorytet zyskiwało się automatycznie wraz z wiekiem. Świetlistym przykładem byli stuletni mędrcy chińscy.
Autorytetem stawali się ludzie ze stopniem naukowym. Do Kowalskiego po studiach nie mówiło się: panie Kowalski, lecz: panie Magistrze. Gdy go chowano, tytuł był na katafalku. Magistra zrobili wszyscy ważni towarzysze i szybko okazało się, że „magistrów (jest) jak psów”. Autorytetem prawdziwym cieszył się stopień doktora, więc po marcu’ 68, gdy wyrzucono z kraju doktorów niewłaściwego pochodzenia, władze stworzyły stopień „doktora nominowanego”.
I oto po 1990 roku hierarchia autorytetów stanęła na głowie. Autorytet przynależny wiekowi przestał istnieć. Zaczęła się Era Młodości. Zachodni kapitał szukał do pracy ludzi bez obciążeń komunistycznym systemem pracy i myślenia. Otwartych, z energią, gotowych pracować i uczyć się, gotowych zapłacić każdą cenę za życie inne niż nędzne życie ich rodziców.
To była rewolucja, tsunami, które odrzuciło w niebyt ludzi starego świata, gorszych i lepszych, bez różnicy. Przerwane kariery, frustracje, żale, gorycz. Śmietnik historii.
Teraz nie miały głosu ryby i starcy 50+. Autorytet stał się przynależny - znów automatycznie – wyłącznie młodym. Kierownicy, dyrektorzy, liderzy – mieli nie 60, nie 50, nawet nie 40 lat. Wiesław Walendziak, jeden z pierwszych menadżerów krajowego chowu miał 32 lata, gdy obejmował jedno z najbardziej eksponowanych w Polsce stanowisk: dyrektora Polskiej Telewizji.
Nowe dojrzewało, rosło w wiedzę i w siłę. Starzy poodchodzili, złorzecząc na głupich, niedokształconych szczeniaków, którzy pozajmowali ich miejsca. Wielu z nich przez lata miało w głębokiej pogardzie komórki, komputery, laptopy. Dawna inteligencja, mówili - to było coś! To nowe- to barachło, byle jak i byle gdzie kształcone. Jakiś język obcy zna, ale głupie jak but.
Z biegiem lat ci trochę młodsi od tych odrzuconych zaczęli rozumieć, że za chwilę im także zagrozi tsunami. Że jeśli nie chcą w kwiecie wieku stać się odpadem historii, muszą przyjąć reguły Nowego: nauczyć się angielskiego, komórek, komputerów. I oto badania zaczęły przebąkiwać, że ci starsi, z doświadczeniem, tak jakoś cichcem znów są poszukiwani. Że tu i ówdzie jakiś 50-letni staruszek czy staruszka dostali pracę… Zaczęły się też dyskusje o granicach młodości. Okazało się, że stała się niezależna od wieku. Że wiele jest osób, które chcą pracować jak najdłużej. Okazało się też, i państwu by się to opłaciło… Już, już była nadzieja na prosperity także dla 50+ , lecz niestety, walnęło kolejne tsunami - kryzys. Walnęło i w starych i w młodych.
„Droga, która mamy przejść, nie istnieje, tworzymy ją, idąc” napisał hiszpański poeta Antonio Machado. Współczesna rzeczywistość okazała się zbyt skomplikowana, by mieć na nią gotowe recepty.
Elżbieta Kisielewska
foto: Alicja Kozłowska
Zdjęcie www.sxc.hu / cobrasoft
Dołącz do dyskusji - napisz komentarz
Ewelina19 17/04/2013, 7:46
Sępico, jesteś mądrą, umiejącą wyciągać wnioski z doświadczeń kobietą i wspaniale piszesz. Pozdrawiam Cię.