Lisa Gutowska

Dama się nie certoli / 21

Kim jesteś
Potrzebujemy świeżej krwi. Proszę się nie obawiać, nie idzie o zjazd wampirów, ani nawet stowarzyszenie krwiodawców. Chodzi o życie towarzyskie.

W młodości zawieranie znajomości, to łatwizna. Potem jest coraz gorzej. A nowe osoby w naszym kręgu są bardzo cenne. Wnoszą inne spojrzenie, odmienny sposób bycia, swoje kontakty. Każde, najbardziej zgrane kółko przyjaciół potrzebuje świeżej krwi. Jeszcze bardziej single, które ciągle mają nadzieję trafić na kogoś bliskiego i to nie koniecznie w sensie romansowym. Czyli -potrzeba jest. Ludzi dookoła tłumy. Część z nich też pragnie nowych znajomości. I co?

I nic. Rozmijają się codziennie. Dlaczego? Bo brak skutecznych mechanizmów nawiązywania kontaktów.
 
Po pierwsze – pokutuje jakaś dziewiętnastowieczna zasada o niezawieraniu  przypadkowych znajomości. A na salony trudno liczyć.

Prawda jest taka, że możemy poznać kogoś wszędzie. W kolejce do lekarza, w sklepie, w autobusie. Nie potrzebujemy pośredników. Wystarczy się uśmiechnąć, odezwać. Jeśli druga strona odpowie – bingo. Jeśli zrobi minę – nie znam pani – jej strata. Nie ma sensu powtarzać manewru. Ludzie oceniają się błyskawicznie na podstawie wyglądu. Jasne, że bywa to mylne, ale trudno udowadniać komuś obcemu w supermarkecie, że normalnie jesteśmy eleganckie i cudne, tylko dziś wyskoczyłyśmy w tych okropnych ciuchach i z brudną głowa, bo prosto od sprzątania. Na wszelki wypadek warto wyglądać przynajmniej schludnie nawet, gdy rano lecimy po bułki. Oczywiście razowe. I warto mieć na podorędziu uśmiech.

Załóżmy, że kontakt w dziale pieczywo został nawiązany. Chwila rozmowy i obcy ludzie się rozchodzą. Najczęściej na zawsze. A można złapać okazję, jeśli inteligentnie przedłużymy rozmowę. Zapytamy o coś. Tu trzeba patrzeć przytomnie. Jeśli druga strona się wyrywa, błądzi gdzieś wzrokiem, odpowiada automatycznie. Pan rozgląda się trwożnie, czy nikt znajomy nie widzi, bo starczyło mu odwagi tylko na wskazanie nam drogi do chlebka orkiszowego. Jeśli tak się dzieje, nie ciągnijmy, bo to nic nie da. Ale minimalne choćby zainteresowanie warto podsycać. Na pana zastosować odwieczne sztuczki z angażowaniem go do pomocy i wyrażaniem potem podziękowania. Panie pytamy o radę. Teraz już jest rozmowa. Ale trudno stać w sklepie, autobus dojeżdża, kolejka w banku się kończy. I tu najtrudniejsze.

Polacy nie umieją się przedstawiać. Jakoś to ich onieśmiela, nie wiedzą jak. A bez przedstawienia się sobie nie ma prawdziwej znajomości. Naprawę wystarczy  na koniec przypadkowej rozmowy wyciągnąć rączkę i powiedzieć WYRAŹNIE – imię i nazwisko. Druga strona jest najczęściej tak ucieszona z inicjatywy, że nie tylko sama się przedstawia, ale jest gotowa zacieśniać więzy. I teraz już jesteśmy znajomymi. Nawet opowiadając koleżankom nie mówimy – uśmiechnął się do mnie ten, wiesz, wysoki z psem, ale dumnie – spotkałam pana Zielińskiego.

Zawarcie znajomości nakłada na obie strony obowiązki. Teraz już pan Zieliński musi się kłaniać przy każdym spotkani, choć wcale nie musi rozmawiać. MOŻE, NIE MUSI. Im spokojniej zareagujemy na jego dzień dobry – najpiękniejszym uśmiechem, ale bez słów, tym szybciej on się ośmieli. Mężczyźni są płochliwi. I przed atakiem słownym najczęściej po prostu wieją. Dajmy się znajomości rozwijać, jeśli druga strona chodzi po naszych ścieżkach.

Taką panią, czy pana, których widujemy często, możemy uznać za znajomych jeszcze nawet im się nie przedstawiając. Mijając ich uśmiechamy się coraz milej, mówimy dzień dobry, aż któregoś dania znów zaczynamy rozmawiać i tym razem się przedstawiamy.

Osoby odważniejsze mogą którąś sklepową rozmowę przedłużyć o zaproszenie na kawę. Niemal wszędzie jest jakiś barek, kawiarenka. Jeśli stać nas na dwie małe kawy, możemy wystartować. Nawet do pana. Byle delikatnie i z sensem. Niechętna osoba odpowie, że nie ma czasu. I nie upieramy się. Gdy bardzo nam zależy, wręczamy wizytówkę z prośbą o telefon. Wszystko. Zero namawiania.

Ale załóżmy, że na tę kawkę idziemy. Ach, ileż to rzeczy można się dowiedzieć i decydować, czy znajomość ma zostać sklepowo -przejściowa, czy jest materiał na coś więcej. Ktoś zaproszony na małą czarną opowiada ze szczegółami, co mu szkodzi. Ktoś na nasz koszt wybiera sobie wymyślną latte i do tego tort. Ktoś się certuje przy płaceniu. Ktoś mówi tylko o sobie. Ktoś usiłuje od razu coś załatwić. Ktoś politykuje i wygaduje na innych. A my sprawdzamy, czy osoba podoba nam się również przy bliższym poznaniu. Jeśli nie, dalszego ciągu, poza – dzień dobry – nie ma. A jeśli tak? Przyjmujemy zaproszenie na kawę rewanżową. I już jesteśmy na prostej. Wymieniamy się telefonami, ale… przed zaproszeniem do domu jeszcze poczekajmy. Zwłaszcza za panami. Lepiej umówić się w uczęszczanym parku, na ławeczce przed kinem. Czasy są niespokojne, wilki chodzą w owczych skórach. Gdy poznajemy kogoś przez rodzinę, znajomych, w pracy mniej więcej wiemy, czego się spodziewać. Ktoś poznany przypadkowo powinien przejść kwarantannę spotkań w miejscach publicznych.

Nie każde spotkanie miłego znajomego, czy znajomej przebiega tak komfortowo. Czasem trzeba się zdecydować na szybki ruch. Ta miła kobitka w autobusie zaraz wysiądzie. Pan, z którym się tak przyjemnie rozmawiało, jest następny w kolejce do rehabilitanta. I tu przedstawienie się niewiele da po pierwsze – ludzie przedstawiają się niewyraźnie. A trzeba mówić swoje dane drukowanymi literami. Po drugie, samo nazwisko nam nie wystarczy. Szukaj wiatru w polu. Gutowskich mnóstwo. Dlatego tak dobrze jest mieć wizytówkę.

Tyle mamy gadżetów, takie przepastne torebki. A, poza służbowymi, większość ludzi nie ma wizytówek. Damo, spraw sobie elegancki wizytownik, czyli pojemniczek na wizytówki – do kupienia w każdym sklepie z upominkami i noś ze sobą. Kartonik w portfelu może się pogiąć, zniszczyć, a powinien być świeżutki. O naszą reputację idzie. Same wizytówki, to też nie wielki ekspens. Można je zamówić w odpowiedniej firmie, ale można poprosić wnuka, żeby je wydrukował w domu. Najlepiej pierwsze zamówić, a potem na wzór dodrukowywać.

Wizytówka prywatna, powinna być spokojna. Na białym papierze. Bez wymyślnego kroju czcionki, bez ozdób. Czytelna. Tak jest bardziej elegancko.

Najważniejsza informacja, to nasze imię i nazwisko. Lepiej pełne imię, niż używane zdrobnienie. Ale zależy do czego i jakim środowisku wizytówki używamy. Wybierając się na krajowy zjazd miłośników kotów i mając nadzieje na zawarcie wielu znajomości, możemy sobie wydrukować wizytówkę – Dziunia Zielińska, a pod spodem, jako identyfikację – Niepoprawna kociara . Linijka pod nazwiskiem zarezerwowana jest na określenie naszego miejsca w społeczeństwie – zawód, stanowisko, tytuł. Prywatnie najczęściej nie pisze się nic, ale można. Pewien uroczy pan weterynarz określa się jako nieludzki doktor. Napiszmy to, co chcemy ludziom przekazać – fotografik amator, domowy majsterklepka, mąż swojej żony. Pamiętajmy tylko o tym, że wizytówka ma nam służyć w różnych okolicznościach, a dowcipne wpisy nie wszędzie się sprawdzają.

Trzeba też uważać z innymi danymi. Na dole, po prawej stronie podaje się namiary na siebie. Jakie? Najbezpieczniej tylko komórkę, czy tylko e –mail. Bez adresu. Nie każdy musi wiedzieć, gdzie mieszkamy. Nie wypada, przed wręczeniem komuś wizytówki wymazywać z niej danych. Lepiej dopisać, coś czego nie dajemy innym.

  Kiedyś na wizytówkach prowadzono korespondencję. Teraz praktycznie się tego nie robi, ale dobrze jest tak rozmieścić tekst, żeby była odrobina miejsca na przykład na słowo – Dziękuję - gdy wizytówkę dołączamy do kwiatów czy prezentu. Wpisu na wizytówce- zawsze na awersie, nie z tyły -nie podpisujemy, bo nasze nazwisko już tam jest.

 Nie rozsiewamy swoich wizytówek dookoła bez ładu i składu. Wręczenie wizytówki musi być uzasadnione sytuacją. Gdy rozmawiamy z kimś wysoko postawionym, sławnym, a nawet z własnym kardiologiem, dopiero poproszeni o kontakt – elegancko wyjmujemy wizytówkę, zamiast dyktować numer telefonu.

Otrzymaną wizytówkę, przed skrupulatnym schowaniem, czytamy.  Taki mały kartonik przypomina o zawartej znajomości i ułatwia sięgnięcie po telefon. A potem cieszenie się towarzystwem, miłej pani, czy pana, którzy pojawili się w naszym życiu.

KURS PODSTAWOWY.
  Idzie lato. A z nim zapachy jaśminów, morskiej bryzy i świeżego siana. Nie tylko. Również naszych bliźnich. Oczywiście, w cywilizowanym kraju nikt już nie pachnie wczorajszym prysznicem. Wszyscy, jak jeden mąż i żona są schludni i wyszorowani, ale… Upał wzmaga odczuwanie zapachów. Tych cudnych dezodorantów, proszków do prania i perfum. Pozwólmy innym oddychać świeżym powietrzem w zatłoczonym autobusie, w sklepie, w każdej kolejce, w biurze.

Kontakt z cudzym, najdroższym nawet zapachem może być na dłuższą metę upiorny. Zachowajmy umiar.

Dołącz do dyskusji - napisz komentarz

Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi.
Obraźliwe komentarze są blokowane wraz z ich autorami.

Artykuł nie posiada jeszcze żadnych komentarzy.

Dodaj pierwszy komentarz i bądź motorem nowej dyskusji. Zachęcamy do tego.